niedziela, 28 grudnia 2014

Life is a game made for everyone and love is a prize - 7

Nie zamierzałaś robić scen zazdrości na środku salonu. Zresztą nie miałaś nawet pojęcia, czy takim zachowaniem nie zbłaźniłabyś się przed przyjmującym. Postanowiłaś zachowywać się względnie normalnie, tak jakby scena, którą przed chwilą zobaczyłaś w salonie w ogóle Cię nie ruszyła. To chyba nie powinno być dla Ciebie trudnym zadaniem. Wielokrotnie wymazywałaś z pamięci wydarzenia wmawiając sobie, że są bezwartościowe i nie przynoszą nic cennego, a wręcz przeciwnie tylko zaśmiecają umysł. Może najwyższa pora wyrzucić już Matthew Andersona, nie tyle co z głowy, ale co z serca?  
Myślałaś, że pójdzie jak po maśle, a tak naprawdę nie zwracanie uwagi na umizgi Elizy względem przyjmującego idzie jak po grudzie. Nie możesz skupić się na rozmowie z nowo zapoznanym Pawłem – wysokim blondynem, który ewidentnie jest w Twoim typie! Zamiast utrzymywać kontakt wzrokowy z Twoim rozmówcą, Ty nerwowo zerkasz w stronę Twojego tymczasowego współlokatora, wesoło gaworzącego przy kuchennym blacie z gospodynią imprezy.
- Mi też polej – mówisz w końcu, gdy Twój towarzysz  polewa kolejną kolejkę alkoholu.
- Jak sobie życzysz, mała – posyła w Twoim kierunku iście hollywoodzki uśmiech i już po chwili Twój kieliszek zapełnił się przezroczystym trunkiem.
Odtąd piłaś równo z nimi. Powoli zaczynało szumieć już Ci w głowie, ale przynajmniej nie zamartwiałaś się poczynaniami  blondynki.
- Emiiiiii – jęknął Ci do ucha Paweł muskając nosem Twój policzek. Jego dłoń powędrowała na Twoje udo gładząc je w rytm wydobywającej się z głośników muzyki – Strasznie mnie pociągasz.
Patrzył na Ciebie wzrokiem pełnym pożądania, a jego usta co jakiś czas wyznaczały mokrą ścieżkę na Twojej szyi.
- Ja może pójdę po więcej wódki – zadeklarowałaś uwalniając się z Waszej plątaniny ciał.
Wkroczyłaś do kuchni, gdzie krzątała się Eliza. Nie zlokalizowałaś nigdzie Andersona, ale przypomniało Ci się jak przed chwilą widziałaś go przemykającego do łazienki.
- Masz może jeszcze wódkę? – uśmiechnęłaś się słodko, gdyż wypity wcześniej alkohol już nieźle zamieszał w Twojej głowie.
- A co chcesz się upić, ponieważ Twój chło-pak woli blondynki? – syknęła ironicznie poprawiając dekolt swojej sukienki, gdyż przy Twoim boku zmaterializował się siatkarz.
Chwyciłaś butelkę schłodzonego alkoholu i bez słowa wyminęłaś Andersona. Umościłaś się koło Pawła, który już po chwili wyciągnął z Twojego koka szpilkę pozwalając włosom kaskadą opaść na ramiona.
Kończyliście już pić kolejną butelkę, gdy naprawdę potężnie zakręciło Ci się w głowie. Przeprosiłaś wszystkich i w celu zaczerpnięcia świeżego powietrza i zniwelowania wszystkich przytłaczających Cię uczuć udałaś się przed blok. Wiał dość chłodny wiatr, który sprawiał, że Twoje włosy fruwały w każdą stronę klejąc się do pomalowanych błyszczykiem ust.
Musisz pogodzić się z faktem, że nie ważne ile alkoholu wlejesz w swój organizm, ciągle będziesz zazdrosna o Matta. Nawet teraz nie możesz pozbyć się z głowy rozmyślań o tym co robi teraz zawodnik.
Nieoczekiwanie poczułaś na ramionach ciężką marynarkę. Odwróciłaś się i ujrzałaś za sobą uśmiechniętą twarz Pawła.
- Wreszcie sami – szepnął, układając dłonie na Twojej pupie i wciągając Cię do budynku.
Wbiegłaś po schodach chichocząc jak nastolatka, nie bardzo zdając sobie sprawę z zamiarów blondyna.
- Oj Emi, Emi – westchnął doganiając Cię i przyszpilając do najbliższej ściany – Jesteś taka niewinna.
Już po chwili jego język wsuwał się między Twoje usta, a dłoń coraz bardziej zaciskała się na prawym pośladku. Jego erekcja naciskała na Twoje podbrzusze, a Ty miałaś dwa wyjścia: zaprosić tego mężczyznę do mieszkania, albo strzelić mu w pysk i uciec. Stara Emilia Nowosielska zapewne zadowoliłaby się jednodniową przygodą, chwilą erotycznych uniesień. Ale nowa Emilia, którą zaczynałaś odkrywać odkąd Amerykanin zawitał w Twoich progach myślała bardziej o stabilizacji i miłości. Tej prawdziwej, w pełni odwzajemnionej miłości. Miłości do końca życia.
Odepchnęłaś mężczyznę na tyle mocno, że odbił się o poręczy schodów. Szybko pokonywałaś kolejne schody dzielące Cię od drzwi mieszkania. Słyszałaś za sobą kroki Pawła, który bardzo szybko Cię dogonił i unieruchomił.
- Nie opieraj mi się. Zabawimy się tylko trochę. Przecież to samo zrobi z Tobą to, pożal się Panie Boże, bożyszcze nastolatek – warknął mocno ściskając Twoją brodę.
- Pieprz się – syknęłaś próbując się mu wyrwać.
- Jedyne co będę pieprzył to Ty. Mogę to zrobić tutaj, albo w Twoim mieszkaniu. Co wybierasz? – obsypywał Twoją szyję pocałunkami. Kąsał ją zębami. Przy szczypywał.
- Odwal się ode mnie, rozumiesz?
- Myślałem, że wypiłaś już na tyle dużo, że pójdzie gładko – pokiwał z politowaniem głową.
- Przeliczyłeś się – mruknęłaś znów próbując się wyrwać z jego uścisku.
- Ja nigdy nie rezygnuje, ma ochotę Cię przelecieć. I to zrobię .
Poczułaś jak materiał Twojej sukienki unosi się do góry, a jego palec zataczała kółka na skórze Twoich ud. Usłyszałaś brzęk kluczy, myślałaś, że nadeszło Twoje wybawienie. Myliłaś się. Na nieszczęście, Paweł złapał Cię tuż przy drzwiach swojego mieszkania. Dokładnie piętro pod Twoim apartamentem. Blondyn popchnął drzwi i wepchnął Cię do środka, nie przestając „zgłodniale” całować. Szarpałaś się. Kręciłaś. Próbowałaś uciec, gdy Twoja sukienka znalazła się na podłodze. Zaciskałaś zęby, gdy Paweł decydował się na coraz bardziej odważniejsza penetracje Twojej jamy ustnej. Czułaś się upokorzona. Cholernie upokorzona. Plułaś sobie w brodę, że zgodziłaś się na wlewanie w siebie kolejnych kieliszków. Dobrze zdawałaś sobie sprawę, że to tylko i wyłącznie Twoja wina.
- Grzeczna dziewczynka – szepnął spełniony lądując na Twoim ciele – Chyba będę zaglądał do Ciebie częściej – dodał klepiąc się w biodro.
Po Twoim policzku spłynęła pojedyncza łza.

O, głupia, tego właśnie chciałaś?

środa, 7 maja 2014

Life is a game made for everyone and love is a prize - 6

Chciałaś wyglądać jak najlepiej. Chciałaś olśnić Matta i sprawić, że Twojej nowej sąsiadce opadnie szczęka i będzie Ci zazdrościć nie tylko mieszkania z przyjmującym ale i super sylwetki i niebanalnego stylu. Przeszperałaś całą, dokładnie całą szafę. W głowie już zakodowałaś sobie, że w najbliższej przyszłości musisz udać się na małą rundkę po galerii. W końcu drapnęłaś z wieszaka czarną, obcisłą sukienkę do połowy uda. Z przodu nie miała dekoltu, jedynie pokryte przezroczystym, czarnym materiałem wcięcia nad i pod biustem. Z tyłu dekolt układał się w niewielką literkę v. z szuflady wyjęłaś niedawno zakupione pończochy i świeżą bieliznę, a z kartonu stojącego pod łóżkiem szpilki. Obładowana ubraniami przemknęłaś do łazienki.
Co tak właściwie działo się z Twoim organizmem?
Pomijając fakt, że po całym Twoim ciele rozchodziły się fale ciepła spowodowane strumieniami gorącej wody, które oblewały Cię od góry, czułaś się pusta. Otoczyłaś swoje serce kamiennym, wysokim murem, który pod wpływem obecności Andersona zaczął pękać. Cały Twój poniekąd poukładany świat zaczął się sypać. Nie chciałaś powtórzyć błędu rodziców i później cierpieć tak jak cierpi twój ojciec. On nigdy nie pogodził się z odejściem Sabiny i ciągle była ważną kobietą w jego życiu.
Owijając swoje ciało ręcznikiem wzięłaś kilka głębokich wdechów. To powinno wystarczyć, przynajmniej przeważnie zdawało wyznaczony rezultat.
Nakładając makijaż całkowicie się rozluźniłaś. Lubiłaś to robić. Lubiłaś się stroić. Lubiłaś zachwycać swoim wyglądem. Po tym jak wysuszyłaś włosy spięłaś je w obszernego koka. Cmoknęłaś do lustra. To był Twój taki mały rytuał.
- Długo jeszcze? Zaraz wychodzimy – marudził Matt co chwilę stukając w drzwi.
- Nie martw się blond cizia poczeka – zaśmiałaś się przeciągając po wargach czerwoną szminką.
Olśniewałaś. Uwodziłaś. Wyglądałaś wprost nieziemsko. Nawet Twoja nowa sąsiadka nie mogła się z Tobą równać. A jednak naszła Cię dziwna obawa. Polubiłaś Andersona. Naprawdę powoli stawał się dla Ciebie kimś ważnym. Stawał się nieodłączną częścią Twojego życia, powoli niszcząc zaporę, którą wybudowałaś. A teraz mogłaś go stracić, na rzecz Elizy.
Spojrzałaś jeszcze raz w lustrzane odbicie i poprawiłaś źle opadający na twarz kosmyk włosów, po czym jednym zwinnym ruchem otworzyłaś drzwi łazienki. Od razu do Twoich nozdrzy dotarł zapach perfum przyjmującego i dopiero po chwili zdałaś sobie sprawę, że siatkarz stoi przed Tobą w odległości zaledwie trzydziestu centymetrów z seksownie rozwartymi ustami i maślanymi oczami.
- A Ty już gotowy? – zapytałaś wrzucając do torebki telefon komórkowy.
Stojąc za Andersonem mogłaś Mu się dokładnie przyjrzeć. Błękitna koszula idealnie opinała się na jego umięśnionym torsie, a ciemnie dżinsy doskonale z nią współgrały. Dlaczego On tak na Ciebie działał? Dlaczego jednym uśmiechem mógł owinąć sobie Ciebie wokół najmniejszego paluszka? 
- Pięknie wyglądasz – szepnął przepuszczając Cię w drzwiach.
Postawiliście kilka kroków i już byliście pod JEJ drzwiami. Matt zapukał, a już po chwili w progu ukazała się Eliza. Wyglądała dość ładnie w czerwonej, krótkiej sukience na grubych ramiączkach. Upięte w koka włosy nie opadały na jej ciało przez co nie zasłaniały jej dekoltu.
- O hej! – krzyknęła entuzjastycznie blondynka wpuszczając Was do środka.
Wewnątrz było już kolka osób, a z głośnika płynęły piosenki, które często słyszałaś w radiu. Przyjmujący od razu wczuł się w panujący klimat. Podrygując w rytm muzyki rozmawiał z pozostałymi gośćmi. Praktycznie nie zwracał na Ciebie uwagi. Jako pierwszą do tańca poprosił Elizę, która miała idealną okazje na klejenie się do niego. Twoja zazdrość sięgnęła zenitu. Nalałaś do kieliszka stojącej na kuchennym blacie wódki wypiłaś ją jednym tchem. Później do Twojego przełyku trafiło ich jeszcze kilka. Popijając bodajże czwarty kieliszek postanowiłaś wrócić do salonu i zawalczyć

Tylko, że jak miałaś walczyć z kimś komu TWÓJ Matthew Anderson wciska język do gardła?  

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Life is a game made for everyone and love is a prize - 5

Kilku metrowe stosy pogrupowanych listów zalegały Twój salon sprawiając, że aby dostać się z do kanapy, trzeba było pokonać istny labirynt. Tak więc Ty podążałaś wyznaczoną ścieżką już po raz piąty, po raz piąty niosąc sobie kubek malinowej herbaty, której zapach przyprawiał Twojego współlokatora o mdłości. 
- Jak w ogóle możesz to pić? Przecież to śmierdzi! - narzekał otwierając na oścież okno w salonie.
- Twoje buty śmierdzą o wiele bardziej i jakoś nie narzekam - fuknęłaś wysypując z worka już ostatnią porcje listów.
Matthew przystanął i podrapał się po głowie, a róg jego koszulki uniósł się do góry ukazując dolne partie jego umięśnionego brzucha. Szybko zniwelowałaś swoje maślane oczka, aby nie dać po sobie poznać, że takie coś działa na Ciebie pobudzająco. W zamian za to po raz kolejny wstałaś by zaparzyć sobie już szóstą malinową herbatę.
Lubiłaś być złośliwa. A doprowadzanie Amerykanina do szału sprawiało Ci naprawdę ogromną przyjemność. A łatwość z jaką Ci to przychodziło była dodatkowym plusem.
Właśnie zalewałaś saszetkę z aromatyczną malinową, gdy po mieszkaniu rozniósł się natrętny dźwięk dzwonka do drzwi.
- Ja otworze, a Ty parz to świństwo - wywrócił oczami i jakby był w swoim własnym domu poszedł sprawdzić kto przyszedł.
Stanęłaś oparta o futrynę i czekałaś aż siatkarz otworzy drzwi. Doskonale zdawałaś sobie sprawę, że Matt nie włada nawet w najmniejszym stopniu językiem polskim, dlatego byłaś gotowa do wkroczenia.
Zaczęłaś się śmiać, gdy przyjmujący kręcił kluczem we wszystkie strony, aby tylko otworzyć zamek, ale mina Ci zrzedła, gdy za drzwiami dojrzałaś zgrabną blondynkę, której atuty przykuwały niejedno męskie spojrzenie, w tym też Andersona. 
Wywróciłam oczami widząc jak siatkarz wręcz ślini się na widok dziewczyny, która na domiar złego także nie była obojętna na widok wysportowanego i przystojnego Matta. O nie, przecież miałaś tak o Nim nie myśleć! Weź się w garść kobieto! Zakręcała na palcu wskazującym kosmyk włosów robiąc do niego maślane oczy. To wręcz przyprawiało Cię o wymioty i dreszcze. Miałaś ochotę wylać na nią całą zawartość filiżanki, a przecież była w niej Twoja ulubiona malinowa herbata.
Chrząknęłaś mając już dość patrzenia na tą całą szopkę. Wyrwałaś tym przyjmującego z jakiegoś amoku. Matt szybko potrząsnął głową i podrapał się po jej czubku.
- Dzień dobry, czy coś się stało? – zapytałaś podchodząc do siatkarza i obejmując go w pasie.
- Ehmm – zająknęła się – wprowadziłam się do mieszkania naprzeciwko i chciałam zapytać, czy nie przyszlibyście dzisiaj na taką małą imprezkę. Chciałabym poznać sąsiadów, zaprzyjaźnić się – świdrowała błękitnymi oczami stojącego obok Ciebie mężczyznę, nie zdając sobie sprawy z tego, że on i tak nic nie rozumie z jej wypowiedzi.
- Będzie nam bardzo miło – posłałaś w jej kierunku promienny uśmiech.
- W takim razie zapraszam na dwudziestą – odwróciła się na pięcie – Ach zapomniałabym! Nie przedstawiłam się, ale ze mnie gapa. Jestem Eliza – jeszcze raz rzuciła spod długich rzęs pożądliwe spojrzenie na Twojego towarzysza.
- Emilia – podałaś jej dłoń – a to mój chłopak Matthew. Musisz mu wypaczyć, ale nie mówi po polsku – dodałaś sarkastycznie, licząc że na twarzy blondynki pojawi się choć cień upokorzenia.
- Och – westchnęła – w takim razie widzimy się wieczorem. Miło było Was poznać – odparła, po czym szybko zamknęłaś drzwi.
Nie miałaś odwagi spojrzeć w oczy Andersonowi, dlatego czym prędzej wzięłaś postawioną na komodzie filiżankę i zniknęłaś za stosami listów.
- Chło-pak? – z niemałymi kłopotami powtórzył po Tobie ten wyraz, po czym kanapa ugięła się pod jego ciężarem.
- Po angielsku to się nazywa współlokator – wytłumaczyłaś zanurzając usta w ciepłym naparze.
- Nie oszukuj mnie. To wcale nie znaczy współlokator – naburmuszył się – Jesteś po prostu zazdrosna – oznajmił triumfalnie.
- Chciałbyś – parsknęłaś – O takiego palanta? Nigdy. 
Szybko wstałaś i zniknęłaś za drzwiami swojego pokoju.

Matthew miał racje. Byłaś zazdrosna. Ale przecież to wszystko nie tak miało być. 

piątek, 14 marca 2014

Life's a game made for everyone and love is the prize - 4

Na hali meldujecie się z kilkunastominutowym spóźnieniem. Już na progu wita Was zniecierpliwiona prezes Nowosielska. Do pełnego zobrazowania poziomu jej złości należy dodać dym buchający z nozdrzy i zaciskające się w pięści dłonie. Obrzuca Cię lodowatym spojrzeniem, na co Ty wywracasz oczami. Masz dość jej ciągłych pretensji i zażaleń. Nie jesteś idealną córką, ale przecież ona wcale nie jest też idealną matką. Wzruszyłaś ramionami i zniknęłaś w korytarzu prowadzącym na sale. Z impetem otworzyłaś masywne drzwi, czym zwróciłaś na siebie uwagę rozgrzewających się zawodników. Rzuciłaś torbę na plastikowe krzesełko, po czym zajęłaś to stojące obok.
Oglądając swoje idealnie wypiłowane i przeciągnięte czerwonym lakierem paznokcie czekałaś na polecenie kogoś ze sztabu. Zamiast tego znów doszedł Cię skrzekliwy głos Sabiny.
- Mam ważne spotkanie. Dokończ oprowadzać Matta, a później zaprowadź go do szatni. Za dwadzieścia minut ma się już pojawić na sali – przekazała Ci instrukcje i głośno tupiąc szpilkami wbiegła po schodach.
- Znowu jesteś na mnie skazana – odparł przyjmujący nonszalancko opierając się o ścianę.
Skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej i z głupkowatym uśmiechem na twarzy zmierzył Cię wzrokiem. Jebany podrywacz.
- Dlatego zamierzam jak najszybciej odbębnić swoją robotę i pozbyć się Twojego towarzystwa – fuknęłaś odwracając się na pięcie – Pokaże Ci jeszcze szatnie i sale konferencyjną.
- Prowadź – zaśmiał się, a już po chwili potulnie szedł za Tobą.
Gestem dłoni wskazujesz mu kolejne drzwi i mówisz co się za nimi znajduje, aż w końcu otwierasz masywne podwójne drzwi prowadzące do  potocznie zwanej przez wszystkich konferansjerki. 
- Ładnie tu - mruknął przeczesując swoje gęste włosy.
Patrzył na Ciebie pożądliwym wzrokiem przez co na Twoje policzki wpełzł bladoróżowy rumieniec.
- Praktycznie i funkcjonalnie - skwitowałaś wzruszając ramionami - za jakieś pięć minut masz stawić się na sali, nie chce dostać opieprzu od Sabiny - dodajesz wychodząc z pomieszczenia. 
Zaprowadziłaś go z powrotem do drzwi prowadzących do szatni, które później z hukiem się zamknęły. Znów usadowiłaś swoje cztery litery na wyprofilowanym plastikowym krzesełku i znużona oglądałaś delikatny rozruch siatkarzy.
Anderson zaczął powoli wdrażać się w strukturę treningową, a nawet popisał się kilkoma naprawdę świetnymi atakami, przynajmniej w Twoim mniemaniu były one całkiem niezłe.
Pozbierałaś brudne ręczniki, które później upchnęłaś do wielkiego kosza w kantorku pani woźnej i odebrałaś w recepcji worek listów zaadresowanych do zawodników klubu, które Pani Prezes kazała Ci pogrupować. Wlokłaś za sobą ciężki worek, dodatkowo w prawej ręce trzymając karton z koszulkami z zeszłego sezonu. Z ledwością udało Ci się przejść przez ciągle zamykające się szklane drzwi.
- Pomogę – usłyszałaś za sobą głos Amerykanina, który już po chwili przerzucił sobie  worek przez ramię.
Posłałaś mu spłoszony uśmiech i podreptałaś w stronę samochodu.
- Noszenie listów nie należy do obowiązków zawodników. Emilia na pewno by sobie poradziła – fuknęła Sabina, która ni stąd ni zowąd zjawiła się przy Twoim samochodzie.
- Nie mogę pozwolić, aby tak drobna kobieta nosiła takie ciężary – odgryzł się jest Matthew.
- Nie mogę pozwolić, aby jednemu z najlepszych zawodników na świecie na samym początku pojawiła się jakaś kontuzja – kontynuowała Nowosielska.
- Niech się pani prezes nie martwi – przyjmujący machnął ręką przechodząc między nią, a drugim samochodem w celu dostania się na miejsce pasażera.
- Muszę dbać o moich zawodników. Następnym razem niech Emilia poprosi konserwatora o pomoc.
- Przecież to dla mnie żaden problem, aby przenieść worek listów – oburzył się Anderson – przecież jestem siatkarzem, takie ciężary to dla mnie nic – dodał dobitnie podkreślając ostatnie słowa.
- Po prostu nie chce, żeby moja pracownica wykorzystywała zawodników – burknęła poprawiając oparte na nosie okulary przeciwsłoneczne.
- Nikt mnie nie wykorzystywał! – rzucił oschle sportowiec.
- Daj spokój mamo, Matt sam zabrał ode mnie worek, a teraz wybacz, ale musimy wracać, przecież Twój najlepszy zawodnik musi się zdrowo odżywiać – burknęłaś ironicznie wsiadając do samochodu.
Poczekałaś aż mój towarzysz zajmie swoje miejsce i odpaliłaś silnik zostawiając na parkingu osłupiałą Sabinę, która za pewne nie sądziła, że przyjmujący może się jej postawić.
Wchodząc do mieszkania wiedziałaś, że musisz TO zrobić. Sumienie porządnej dziewczyny, które zachowało Ci się jeszcze z czasów dzieciństwa nie dawało Ci żyć. Dlatego wspięłaś się na palce i delikatnie musnęłaś policzek siatkarza.
- Dziękuję, że się za mną wstawiłeś – szepnęłaś.
- Cała przyjemność po mojej stronie – odparł zamykając Cię w szczelnym uścisku.

Zrobiło się naprawdę przyjemnie.





GŁOSUJEMY: 

niedziela, 16 lutego 2014

Gorąca prośba do siatkówkoholików!

Moja klasa bierze udział w konkursie organizowanym przez Akademię Nowoczesnego Patrotyzmu. Obecnie zajmujemy drugie miejsce z około setną stratą głosów do prowadzącego, więc nic nie jest jeszcze stracone.
Gdybyście mogli to zagłosujcie, bardzo mi na tym zależy :)


Pozdrawiam ostatniego dnia moich ferii,
M.

piątek, 14 lutego 2014

Life is a game made for everyone and love is a prize - 3


Poczekałaś, aż Twój współlokator znajdzie w torbie czysty T-shirt i trochę wygniecioną koszulę w kratę. Doskonale wiedziałaś, że jeżeli Sabina dowie się o Waszym  wypadzie dostaniesz niezłe kazanie. Jednakże teraz było Ci to obojętne. Do Twoich nozdrzy doszedł zapach sztucznego dymu wydobywającego się z armatek umiejscowionych koło stoiska DJa pomieszany z alkoholem i nikotyną. Od razu podeszłaś do baru i szepcząc przystojnemu barmanowi nazwę Twojego ulubionego drinka rozsiadłaś się na wysokim taborecie.
- Dla mnie to samo – usłyszałaś za sobą tą pieprzoną angielszczyznę, a już po chwili Anderson siedział obok Ciebie.
- Będziesz teraz za mną wszędzie chodził? – fukasz dziękując szerokim uśmiechem barmanowi, który właśnie podstawił przed Wami dwie wysokie szklanki.
- Ja płace – rzucił Amerykanin wyjmując z kieszeni portfel.
Wywróciłaś oczami i wsadziłaś słomkę między górny, a dolny rząd zębów. Czułaś na sobie jego spojrzenie, które praktycznie oprócz Twojego ciała przez cały wieczór nie znalazło innego punktu zaczepienia. Gdy tylko Twój drink się skończył ruszyłaś na parkiet. Wiłaś się między męskimi ciałami ocierając się o ich dolne partie. Potrzebowałaś porządnej dawki zabawy, aby odreagować wszystko co wydarzyło się ostatnimi czasy, a przede wszystkim aby choć na chwilę nie myśleć o tym, że od teraz musisz dzielić mieszkanie z nowym nabytkiem matki. A może po prostu chciałaś wzbudzić w nim choć krztę zazdrości?
I chyba dopięłaś swego, bo już po chwili sylwetka Matta zniknęła spod baru, a dosłownie kilka sekund później zmaterializowała się tuż obok Ciebie. Jego  dłonie powędrowały na Twój pas, a z każdym uderzeniem klubowej muzyki zjeżdżały coraz niżej. Obróciłaś się i przylegałaś plecami do jego torsu ocierając się pośladkami o jego męskość. Wpadliście w swego rodzaju szał. Ruszaliście swoimi ciałami przez resztę wieczoru co chwilę prosząc barmana o nowe drinki. Czułaś, że Twój towarzysz jest już aż nadto pijany, a Ty doszłaś już do takiej wprawy, że rzadko można było zobaczyć Cię wstawioną.
Kilka minut po drugiej braliście już taksówkę. Nie mogłaś dopuścić do tego, aby Sabina zobaczyła jutro swojego nowego zawodnika w stanie niedysponowanym. Wtedy to dopiero by Ci się oberwało!
Z ledwością wyciągnęłaś Matta z taksówki i wtaszczyłaś go do mieszkania. Wręcz wepchnęłaś go do jego pokoju pomagając mu pozbyć się ubrań.
- Zostań – szepnął łapiąc Cię za rękę.
Przyciągnął Cię do siebie zsuwając z jednego ramienia grube ramiączko sukienki. Przyłożył do odsłoniętej skóry swoje usta zostawiając tam mokry ślad.
W głowie miałaś niezłą walkę myśli. Z jednej strony chciałaś się zabawić i fajnie byłoby zakończyć tą szaloną noc w łóżku razem z Amerykańskim ciachem, z drugiej jednak strony wiedziałaś, że nie możesz do tego dopuścić. Przecież nie się dowiedzieć – szeptała Twoja sporadycznie używana część mózgu, zwana podświadomością.
Wargi siatkarza wędrują coraz wyżej, aż docierają do Twoich ust, z którymi natychmiastowo się łączą. Czujesz jak sprytne palce sportowca majstrują przy Twoim suwaku, a gdy tylko się z nim uporały badają wewnętrzną część Twoich ud.
Wtedy też postanawiasz zakończyć zabawę. Popychasz Andersona na łóżko i przykrywasz go kołdrą.
- Idź spać Matthew – rzucasz zamykając drzwi pokoju. 
Udajesz się pod prysznic i zmywasz trud dzisiejszego dnia. Czujesz w nogach przetańczone kilometry, dlatego błyskawicznie usypiasz. Co z tego, że przed snem nachodzi się myśl o tym jakby to było gdybyś nie pozostawiła siatkarza samemu sobie.

Rano budzi Cię huk dochodzący z kuchni. Drapiąc się po głowie omiotłaś wzrokiem swoją sypialnie, a gdy w końcu odnalazłaś szlafrok udałaś się w stronę z której dochodziły już siarczyste przekleństwa. Rozbawił Cię zastany tam widok. Matthew w samych różowych bokserkach masował rosnącego na czole guza, który pojawił się podczas bezpośredniego zderzenia z wiszącym rzędem kuchennych szafek.
- Kac? – zaśmiałaś się otwierając zamrażarkę.
- Mocny macie tutaj alkohol – fuka, zabierając z Twojej ręki mrożony groszek.
- Trzeba było skończyć na kilku drinkach, a nie prosić o setkę polskiej wódki, a potem jeszcze o trzy następne – rozkładasz bezradnie ręce stawiając czajnik z wodą na płycie indukcyjnej.
- Trzeba było nie uciekać później z mojego łóżka – prycha, a Ty zastajesz w bezruchu.
Byłaś pewna, że Matt nie będzie już tego pamiętał, a jednak on świdruje Cię swoimi tęczówkami.
- Myślisz, że po seksie ze mną nie miałbyś kaca?
- Nie wiem, ale nie dałaś mi szansy tego sprawdzić – uśmiecha się zadziornie zmieniając stronę zmrożonego opakowania.
- Nie jestem tanią dziwką, żeby w taki sposób leczyć Twojego kaca – burczysz podstawiając mu pod nos szklankę zimnej wody i znalezione w szafce tabletki – To powinno Ci pomóc. Za pół godziny masz trening, więc radze Ci się pośpieszyć – dodajesz zamykając za sobą drzwi Twojej sypialni.
Odszukałaś w szafie jasne dżinsy, obcisłą białą bokserkę i pasiastą bluzę. Z pudełka wyjęłaś nowe Air Maxy, które po chwili spoczywały na Twoich nogach. Nie miałaś już czasu, na prostowanie włosów, dlatego zwinęłaś je w koka. Robienie makijażu dopracowałaś już do perfekcji, dlatego po zaledwie dwóch minutach przebywania w łazience stałaś już w drzwiach wejściowych czekając na Andersona.
- Dłużej się nie dało? – warczysz otwierając drzwi samochodu.

- Taka buźka sama się nie wypielęgnuje, a włosy nie ułożą – oznajmia z uśmiechem patrząc na swoje odbicie w bocznym lusterku. 

sobota, 1 lutego 2014

Life is a game made for everyone and love is a prize - 2

Nie posprzątałaś mieszkania. Nawet nie kiwnęłaś palcem, aby wykonać jakikolwiek krok w tym kierunku. Bo po co? Jeżeli coś nie będzie mu pasowało to sam posprząta, Ty nie zamierzasz się nim przejmować. Poza tym w mieszkaniu wcale nie było aż tak brudno. Co z tego, że na kanapie walały się Twoje koszulki, a na kuchennej wyspie stało kilka pustych kartonów po pizzy.
Wstając z łóżka uświadomiłaś sobie, że jest wpół do dziewiątej. Machnęłaś ręką, kompletnie olewając fakt, ze o dziesiątej masz się stawić na lotnisku w Pyrzowicach. W spokoju konsumujesz śniadanie, aby później przez piętnaście minut sterczeć przed szafą wybierając odpowiednie ubrania. Przecież nie może pojechać w byle czym na pierwsze spotkanie z tak ważnym dla jej matki sportowcem. Ostatecznie wyciągnęła jasne rurki i białą koszulę. Zanim ułożyłaś włosy było już grubo po dziewiątej.
Zajęłaś miejsce za kierownicą i odpaliłaś najpierw silnik, a później radio. Podśpiewując dobrze znane Ci piosenki nastawiłaś GPS i ruszyłaś w drogę. Sukcesem mogłaś nazwać to, że nie zgubiłaś się po drodze ani razu, a na lotniskowym parkingu zaparkowałaś tylko z półgodzinnym spóźnieniem.
Wtedy też zaczęłaś główkować jak poznasz owego sportowca, którego miałaś przyjemność gościć przez najbliższy czas w swoim mieszkaniu. Przypomniałaś sobie o zdjęciu, które dała Ci Sabina i szybko wyciągnęłaś je ze schowka. Rzuciła okiem na zadziorny uśmiech mężczyzny z fotografii, po czym wkroczyłaś do głównego budynku pyrzyckiego portu lotniczego.  
Z jego namierzeniem nie było aż tak trudno, przecież większość ludzi nie ma wzrostu przekraczającego barierę dwóch metrów. Porównałaś go do faceta ze zdjęcia i pewnym krokiem ruszyłaś w jego kierunku. Cieszyłaś się, że z językiem angielskim nie jesteś na bakier.
- Matt Anderson? – przeczytałaś jego godność, którą matka zapisała Ci na odwrocie zdjęcia.
- Tak, a Ty jesteś tą która miała mnie odebrać pół godziny temu? – rzucił mierząc Cię swoim bystrym spojrzeniem.
- Będziesz mi teraz wypominał spóźnienie? Możesz nie jechać ze mną i cały czas tutaj sterczeć. Twój wybór – wzruszyłaś ramionami obracając się o sto osiemdziesiąt stopni.
Słyszałaś jego ciężkie kroki za sobą i stukot kółek od walizki. Z podniesioną głową przeszłaś przez automatycznie odsuwające się drzwi i podeszłaś do swojego sportowego samochodu, którego podarował Ci tata na dwudzieste urodziny. Poczekałaś aż Matthew otworzy sobie bagażnik i włoży swoje walizki.
- Zamierzasz prowadzić w szpilkach? – zdziwił się zasiadając na fotelu pasażera.
- Masz z tym jakiś problem? – unosisz do góry brwi przekręcając kluczyk w stacyjce.
- Chce po prostu dojechać cało na miejsce – wytłumaczył, pozwalając sobie włączyć radio.
- Nie martw się – oznajmiałaś z przekąsem – Sabina kazała mi Cię dostarczyć w całości.
Z piskiem opon odjechałaś z parkingu i wciskając gaz do dechy przemierzałaś trasę do Kędzierzyna. Chciałaś być już jak najszybciej na miejscu i zaszyć się w swoim pokoju, gdzie nie będziesz musiała już wysłuchiwać opowieści Andersona o tym co słyszał na temat Polski.
- Paul mówił mi, że w Polsce jest bardzo fajnie. I są tutaj najpiękniejsze dziewczyny – zaśmiał się, a Ty wręcz czułaś jak jego wzrok wypala w Tobie dziurę – jestem tutaj od ponad godziny i nie mogę się z nim nie zgodzić.
- Daruj sobie  - fukasz włączając kierunkowskaz. Już prawie jesteście na miejscu – takie teksty mnie nie ruszają.
- Nie muszą, bo mówiąc to nie miałem na myśli Ciebie – odparł triumfalnie się uśmiechając.
Dziękujesz Bogu za to, że w radio akurat poleciała jego ulubiona piosenka i choć na chwilę zamienił pieprzenie farmazonów na zabawę w piosenkarza. Masz wielką ochotę na powiedzenie mu kilka uszczypliwych tekstów na temat jego fałszującej barwy głosu, który wręcz rozsadzał Twoje bębenki uszne.
Otworzyłaś przed nim drzwi do mieszkania, ale on jak na gentelmana przystało przepuścił Cię w drzwiach.
- Pokój naprzeciwko – rzuciłaś w jego kierunku zdejmując szpilki.
Dopiero gdy przechodził obok Ciebie zauważyłaś jaka różnica wzrostu jest pomiędzy Wami. Na oko było to jakieś trzydzieści centymetrów. Przeraziłaś się na myśl życia z takim… olbrzymem.
Rzuciłaś torebkę na kanapę, a z kieszeni spodni wyciągnęłaś  wibrujący telefon.
-Żyje. Jest już u mnie – powiedziałaś zakańczając połączenie.
Nie miałaś ochoty odpowiadać na detektywistyczne pytania Sabiny, którymi ona zapewne by Cię zasypała.
- Ile będziesz siedział mi na głowie? – pytasz, gdy on wychodzi z łazienki.
Brał odświeżający prysznic po podróży. Stał przed Tobą przepasany tylko ręcznikiem, a na jego torsie spoczywały jeszcze kropelki wody. Chyba zrobiło się trochę gorąco.
- Dopóki pani prezes nie znajdzie mi mieszkania – odparł przeczesując dłonią mokre włosy.
- Znając Sabinę potrwa to wieczność – mruknęłaś, szybko odwracając wzrok, byleby nie patrzeć na jego umięśnione ciało.
- Jesteś z Nią na ty?  - dopytywał nie spuszczając z Ciebie swojego spostrzegawczego spojrzenia.
- Można tak powiedzieć – rzuciłaś odchodząc w stronę swojego pokoju.
Nie opuściłaś go aż do popołudnia, kiedy to Matthew wręcz Cię z niego wyciągnął. Okazało się, że siatkarz zgłodniał i postanowił przygotować coś do jedzenia. Ze znalezionych produktów udało mu się wyczarować spaghetti.
- Przepraszam, że bez pytania buszowałem Ci po szafkach, ale chciałem przygotować niespodziankę – oznajmił zbierając puste już talerze.
- Przecież przez jakiś czas muszę się z Tobą męczyć. Więc…  czuj się jak u siebie w domu - te słowa z ledwością przeszły Ci przez gardło – Sabina kazała mi zawieźć Cię na jutrzejszy trening, wyjeżdżamy o ósmej.
Poczekałaś aż kiwnie Ci głową, po czym zniknęłaś w swoim pokoju. Było dość wcześniej, a Ty nie mogłaś odpuścić sobie tej okazji i nie zabalować w jednym z kędzierzyńskich klubów. Zamieniłaś spodnie i koszulę na małą czarną, a codzienny makijaż na mocne kreski. Pofalowałaś włosy i byłaś już gotowa na dobrą zabawę.
- Wychodzę na imprezę. Nie wiem kiedy wrócę – oznajmiłaś zakładając kilkunasto centymetrowe szpilki.

- Mogę iść z Tobą? – spytał, a Ty kompletnie nie wiedziałaś co masz mu odpowiedzieć. 

niedziela, 26 stycznia 2014

Life is a game made for everyone and love is a prize - 1

Wpadłaś kiedyś w wir monotonii? Tej pieprzonej monotonii, kiedy to każdy dzień wygląda tak samo. Wstajesz, idziesz do pracy, czy na zajęcia, później spędzasz leniwy wieczór na kanapie, by następnie poczłapać do swojej jedynej, prawdziwej miłości. Do łóżka. Zero jakikolwiek nowości, nieoczekiwanych wizyt, czy wyjść ze znajomymi, których notabene Ty nie masz zbyt wielu, przynajmniej tych z którymi utrzymujesz stały kontakt. Ba, Twoje kontakty często ograniczają się do sporadycznych pogawędek z grupą facetów, których całkowicie nie rozumiesz. Tok ich myślenia jest dla Ciebie czystą abstrakcją, czarną  magią, a Ty mimo starać nigdy jej nie pojęłaś. Po części Cię intrygowali swoim nietuzinkowym stylem życia i powodującym zachwyt większości kobiet wyglądem. Po części… Bo gdy tylko zaczynałaś się do nich choć w minimalnym stopniu przekonywać, oni zaczynali zachowywać się gorzej niż dzieci w przedszkolu, a przecież połowa z nich założyła już swoje prawdziwe rodziny.

Byłaś zszokowana, gdy jakiś czas temu Twoja rodzicielka zaproponowała Ci staż w klubie, którego jest prezesem. Sabina była ostatnią osobą, po której mogłabyś się spodziewać jakiegokolwiek gestu przyjaźni, czy dobroci. Nienawidziłaś jej odkąd tak bezlitośnie, bez żadnych skrupułów wyrzuciła Twojego ojca z domu, a przecież to była taka wielka miłość… tyle przyrzeczeń i czułości każdego dnia.
Pamiętasz ten dzień kiedy wyprowadziłaś się z domu? Kiedy to któregoś majowego popołudnia znalazłaś w salonie list napisany ręką ojca. Pisał, że przeprasza, że się nie pożegnał, że jest mu przykro. Dobitnie wyjaśnił Ci, że Sabina postawiła go przed faktem dokonanym i razem z walizkami wyrzuciła z domu. Podobno znalazła sobie kogoś nowego. I faktycznie tak było. Już następnego dnia po domu szwendał się jakiś półbóg z ciałem atlety.
Pamiętasz swoją reakcję? To przecież nie było aż tak dawno temu. Nie uroniłaś wtedy ani jednej łzy, nawet najmniejszej. Rozzłoszczona pchnęłaś dębowe drzwi i zaczęłaś wrzeszczeć na swoją matkę. Nie uspokajała Cię. Ze stoickim spokojem wysłuchała wszystkich oszczerstw, które rzucałaś w jej kierunku. A na koniec obiecała Ci pomoc, gdybyś chciała się wyprowadzić. No tak, przecież to ciągle Twoja matka, która będzie Ci pomagać na każdym kroku.
Ile to już minęło czasu odkąd masz swoje własne kilkadziesiąt metrów kwadratowych? Pół roku? Mniej? Więcej? Przez jakiś czas pracowałaś dorywczo jako ekspedientka w jednej z odzieżowych sieciówek. Teraz zaczynasz staż. I to nie byle jaki! Miałaś siedzieć na sali z bandą wyrośniętych mięśniaków i wykonywać wszystkie polecenia pana Świderskiego. Spełnienie marzeń!
Ubrałaś czarne rurki i lekko prześwitującą, bladoróżową, zwiewną koszulę. Stopy tego dnia wsunęłaś w krótkie kozaczki. Już listopad, a śniegu ani widu, ani słychu.
-  Chciałaś mnie widzieć – rzucasz wchodząc do pokoju oznaczonego tabliczką z danymi Twojej rodzicielki.
- Nie myśl, że robisz mi łaskę przyjmując tę posadę. Ponad sto osób ubiegało się o to miejsce – oburzyła się Sabina.
- Za to, że wyrzuciłaś ojca też mam być Ci wdzięczna? – pytasz siadając naprzeciw niej.
- Nadal masz mi to za złe? – wlepia w Ciebie swoje bystre spojrzenie.
- Nadal. Jeżeli tak będzie lepiej to zrezygnuje z tego stażu – wzruszyłaś ramionami bawiąc się plikiem kolorowych kartek leżącym na biurku.
- Nie zrezygnujesz. Już mam dla Ciebie pierwsze zadanie – uśmiechnęła się przyjaźnie, zbyt przyjaźnie.
- Od mycia podłóg masz woźne – wtrącasz z przekąsem.
- Nie bądź bezczelna – stara się Cię usidlić, uspokoić – w ostatnim czasie dokonaliśmy bardzo ważnego dla naszego klubu transferu.
- To chyba dobrze? Ale co ja mam z tym wspólnego? – unosisz do góry brwi.
- Mamy problemy z jego zakwaterowaniem. Dlatego dopóki nie zorganizujemy dla niego mieszkania zamieszka razem z Tobą. I nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu. Nie zapominaj, że to ja reguluje wszystkie Twoje rachunki, więc nie masz wyboru. Poza tym masz jeszcze oprowadzić go po Kędzierzynie. Chcę żeby czuł się tutaj swobodnie.
- Pałam entuzjazmem – fukasz wyłamując swoje palce. Tak przyjemnie strzeliły Ci kości – To wszystko?
- Wydaje mi się, że tak. Jutro o 10 masz stawić się na lotnisku i go odebrać. Tutaj masz jego zdjęcie – przesunęła po blacie kolorową fotografię – Tylko posprzątaj w mieszkaniu! – zaznacza znając Twoje skłonności do bałaganiarstwa.
- Jasne - burczysz wstając z wcześniej zajmowanego miejsca.
- Ach, i pod żadnym pozorem nie próbuj go w sobie rozkochiwać. Potrzebuje zawodnika w najwyższej formie, a nie ślepo zakochanego marzyciela – dodaje, gdy ty już prawie opuszczasz gabinet.

- Nie martw się. W przeciwieństwo co do niektórych nie jestem suką – spoglądasz na nią sarkastycznie się uśmiechając.




Przywitajcie się z Mattem i Emilą  

czwartek, 9 stycznia 2014

1000 metrów nad ziemią - 6

Unieś się nad ziemię 
Wysoko tak.
Nad ziemię...
Unieś się nad ziemię 
Wysoko tak...

Siedzi na fotelu pasażera w kotowym samochodzie. Skoczek już po chwili odpala silnik i rusza w trasę do jak na razie tylko jemu znanego celu. Na dworze prószą drobne  płatki śniegu, nadają klimatu ich wycieczce, bo chyba tak najtrafniej można nazwać ich podróż. Milczą. Oboje wsłuchują się w melodyjny głos Łukasza Mroza. Maciek wystukuje rytm o kierownicę, a Mery prawie niezauważalnie podryguje nogą. Włączają się i razem z artystą śpiewają refren 1000 metrów nad ziemią.
W końcu Kot zatrzymuje samochód na dość obszernym parkingu. Blondynka doskonale rozpoznaje to miejsce, jednak nie odzywa się ani słowem. Pozwala prowadzić się skoczkowi aż pod same bandy otaczające Wielką Krokiew.
Z zapartym tchem wpatruje się w belkę startową, która dla niej jest nieosiągalna. Jest zbyt wysoko. Zbyt daleko. Zbyt blisko nieba.
- Gdzie mnie prowadzisz? – pyta podążając za Maćkiem, który niebezpiecznie zbliża się w stronę wyciągu.
- Chce Ci pokazać jedyne miejsce, które trzymało mnie przy życiu, gdy.. się rozstaliśmy – przełyka gule rosnącą w gardle.
- Chyba nie chcesz wjechać ze mną na samą górę? – przerażona zaczyna się trzęść – przecież mam lęk wysokości!
- Każde lęki trzeba kiedyś pokonać – gdyby nigdy nic wzrusza ramionami.
Marysia wręcz kipi złością. Jest wściekła na swojego przyjaciela za to, że naraża ją na aż taką porcje stresu. Kot łapie ją za dłoń, co ma na celu dodania jej otuchy. Dzieje się wręcz przeciwnie. Blondynka peszy się, czuje jak jej policzki płoną żywym ogniem, a żadna gaśnica, ani nawet najlepsze jednostki straży pożarnej w potrojonej liczbie, nie mogą ugasić tego pożaru.
Gdy siedzą już na ławeczce posyła w jej kierunku pokrzepiający uśmiech, a po chwili ich stopy odrywają się od ziemi. Unoszą się coraz wyżej.
- Nie patrz w dół jak się boisz – poleca jej ciągle ściskając jej delikatną, malutką dłoń.
Nie patrzyła. Wbiła wzrok przed siebie, w poruszające się przed nimi ławeczki.
Nagle zawiewa ostry, zimny wiatr kołysząc krzesełkiem. Przeszły ją drgawki. Serce zaczyna jej bić coraz szybciej, a w myślach modli się tylko o to, aby szczęśliwie wjechać na sam szczyt.
Czuje rękę Maćka zarzuconą na jej kościste ramiona. Stara się. Pragnie naprawić swoje błędy.
- Nie bój się, przecież nic Ci się nie stanie – chłopak śmieje się melodyjnie składając pocałunek na jej czapce.
- Łatwo Ci mówić… to nie Ty masz lęk wysokości – fuka przygryzając od wewnątrz policzki.
W końcu dziewczyna czuje grunt pod swoimi stopami. Na chwilę wchodzą do umiejscowionego na szycie budynku, w którym skoczkowie oczekują na swoją kolejkę. Widok zapiera dech w piersiach. Widać praktycznie całe Zakopane. Piękne zimowe Zakopane, pokryte warstwą białego puchu.
- Tu jest… pięknie! – szepcze nie mogąc oderwać wzroku od ośnieżonych górskich szczytów.
- Wiedziałem, że Ci się spodoba – odpiera opierając dłonie na metalowej rurce – wiesz dlaczego Cię tu przyprowadziłem?
- No mówiłeś, że to miejsce trzyma Cię przy życiu czy coś – wzrusza ramionami przenosząc swój wzrok na zatroskaną twarz Kota.
- Tylko tutaj siadając na belce startowej mogłem choć na chwilę pozbyć się wszystkich trosk, problemów, kłopotów, czy negatywnych myśl. Myślałem, że dzięki skakaniu zapomnie o najważniejszej dla mnie osobie na świecie, którą kochałem nad życie… i którą kocham nadal – mówi wpatrując się w jej niebieskie oczy – Mery kocham Cię, ale nie jako przyjaciółkę, czy siostrę. Kocham Cię jak dziewczynę. Jak kobietę z którą mógłbym spędzić resztę życia, ustatkować się, założyć rodzinę…
- Maciek, ja nie wiem co mam powiedzieć – wtrąca, gdy jego spojrzenie coraz bardziej ciąży jej na.. sercu.
- Wygłupiłem się? – wygina wargi w podkówkę spuszczając wzrok na dół.
- To nie tak – szybko zaprzecza.
- A jak?
Przez chwilę milczą stojąc twarzą w twarz. Dziewczyna wspina się na palce składając na ustach Kota nieśmiały pocałunek. Skoczek jest oszołomiony, ale bardzo szybko pozbywa się wszelkich obaw i napiera na jej wargi z całych sił. Cechuje ich namiętność i przede wszystkich tęsknota.
Bo od przyjaźni to miłości jest jeden krok, ale oni odkryli to dopiero 1000 metrów na ziemią. Dopiero tam uświadomili sobie co tak naprawdę czują i ile czasu zmarnowali przez swoje nieogarnięcie.
Teraz siedzą na belce startowej ze splecionymi dłońmi. Wparują się w przyszłość, gdzie maluje się ich wspólne życie, już nie jako pary przyjaciół, a dziewczyny i chłopaka połączonych trwałym uczuciem. Miłością.

A więc ciągle pamięta, o wszystkim.

A więc mnie kocha.


KONIEC

środa, 1 stycznia 2014

1000 metrów nad ziemią - 5

Nieważne to co było ale jaki masz plan
1000 metrów nad ziemią
My lubimy ten stan.
Niech będzie trampoliną każdy kolejny dzień,
A Ty wyżej
Unieś się wyżej.
Nie wahaj się.

Głowa pęka jej na miliard tysiąc pięćset kawałków. Pulsuje niczym serce zakochanego w Walentynki. Trzymając dłoń na głowie wsuwa na bose stopy pluszowe kapcie i chwiejnym krokiem wychodzi z pokoju. Jest zaskoczona obrazkiem spotkanym w kuchni. Kot w fartuszku krąży między szafkami przygotowując śniadanie.
- Co Ty tutaj robisz? – pyta zawiązując wokół pasa sznurek od szlafroka.
- Po tym jak chciałaś się ze mną przespać położyłem Cię na łóżku, a Ty od razu zasnęłaś – tłumaczy mieszając na patelni jajecznicę – nie chciałem zostawiać Cię samej w takim stanie – spogląda na nią wymachując drewnianą łyżką.
-  Chciałam się z Tobą przespać?! – dziewczyna nie kryje zaskoczenia.
Rozszerza źrenice nie mogąc wyjść z szoku. Przeraża ją jej własne zachowanie. Może już czas zgłosić się do psychologa, albo od razu do psychiatry? Chyba, że i na to jest już za późno.
- Byłaś kompletnie pijana, ale nie mam Ci niczego za złe – uśmiecha się do niej przyjaźnie – idź się ogarnąć, a ja przygotuje śniadanie.
Nie wie co ma myśleć o tej całej sytuacji. Z butelką schłodzonej wody mineralnej zamyka się w łazience. Teraz już wie co Maciek miał na myśli mówiąc, że nie mógł zostawić jej w takim stanie. Resztki tuszu do rzęs spłynęły po jej policzkach. Włosy nie przypominają delikatnych fal, które zazwyczaj spokojnie spływają jej na ramiona. Tym razem wyglądają gorzej niż strach na wróble połączony z Potworem z Loch Ness. Czym bardziej zanurza się w ciepłej wodzie wypełniającej wannę. Głowę wkłada pod tafle wody na chwilę wstrzymując oddech. Chce umrzeć. Pali ją wstyd. Chce zniknąć z powierzchni ziemi i z oczu Kota. Pragnie cofnąć czas, aby nie dopuścić do wczorajszej sytuacji. Wzdycha głęboko owijając się ręcznikiem. Drugim wyciera mokre włosy. Wciąga na nogi ocieplane legginsy, a do tego dobiera luźny T-shirt. Jeszcze mokre włosy rozczesuje pozwalając im do woli moczyć koszulkę. Z rozpalonymi od wstydu i zażenowania policzkami wraca do kuchni, gdzie skoczek podaje jej już jajecznicę.
- Po co tu wczoraj przyszedłeś? – rzuca bez zbędnych ceregieli siadając przy drewnianym stole.
- Myślisz, że zapomniałbym o Twoich urodzinach? Przyniosłem Ci kwiaty – ruchem dłoni wskazuje na bukiet kwiatów stojący na stoliku kawowym w salonie.
Herbaciane róże… więc nadal pamięta.
Siedzą naprzeciwko siebie mieląc widelcem w roztrzepanych jajkach. Oboje zastanawiają się nad ostatnim wieczorem i tym co on ze sobą niesie. Wbili wzrok w swoje talerze i mieląc zębami nie odzywają się do siebie ani słowem. Maciek ukradkiem spogląda na dziewczynę. Nie może się powstrzymać. Chce znów zasmakować jej malinowych ust, przytulić jej wątłe ciało do swojego torsu. Chce znów mieć ją na wyłączność, ale nie jako przyjaciółkę. Chce być dla niej kimś o wiele ważniejszym.
- Ubierz się ciepło, chcę Ci coś pokazać – rzuca zbierając puste talerze.
- Ty sobie chyba kpisz – burczy Marysia nie zamierzając nawet ruszać się z miejsca – to, że nagle się pojawiłeś, a ja po pijaku chciałam Cię przelecieć, nie oznacza, że wróciliśmy do naszych dawnych relacji!
- Wciąż taka uparta – kręci z politowaniem głową – Mery, albo się ubierasz sama, albo wrzucam Cię taką do samochodu i będziesz marznąć.
- Nie zamierzam z Tobą nigdzie jechać. Najlepiej będzie jak już wyjdziesz – fuka odwracając się do niego plecami.
- Oj nie, moja droga. Nie zamierzam znów Cię stracić – łapie ją w pasie i podnosząc do góry stawia w przedpokoju.
Bierze leżący na wielkiej skrzyni ciepły sweter i na siłę przekłada go jej przez głowę. Oboje są niemiłosiernie uparci i żadne z nich nie zamierza rezygnować ze swoich postanowień.
- Zostaje! – oznajmia blondynka siadając na brzegu komody, w której zazwyczaj chowa czapki i rękawiczki.
- Boże, Mery… Przecież i tak dobrze wiesz, że pojedziesz – łapie ją za dłoń głęboko patrząc w jej oczy.
- Kot, Ty znowu to robisz! Wykorzystujesz moje słabości, aby postawić na swoim -  oburza się nie mogąc powstrzymać się od zatopienia się w tęczówkach skoczka.
- Więc to nadal działa? Dobrze wiedzieć – śmieje się podając jej kurtkę.
W tym samym czasie sam ubiera swoje okrycie wierzchnie i  czapkę. Widząc jak Maria chce szybko opuścić dom ponownie łapie ją za dłoń powstrzymując przed nieostrożnym wyjściem na dwór i otrzymaniem w bonusie kilku wirusów i bakterii zmierzających do zmieniania się w ostrą grypę, zapalenie płuc, czy anginę.
Pełen troski nałożył jej na głowę czapkę, a wokół szyi zawiązał szalik. Tak bardzo kusiły go jej usta. Tak bardzo wabiły go jej oczy. Przejeżdża kciukiem po jej policzku, zahaczając nim także o usta. Blondynka unosi wzrok krzyżując ich spojrzenia. Stoją w milczeniu i bardzo bliskiej odległości. Jego oddech owiewa jej twarz przyprawiając ją o gęsia skórkę, której na szczęście nie było widać pod kilkoma warstwami ciepłych ubrań, i dreszcze, które on z łatwością wyczuł.

Czyli jednak nie zapomniał.

Czyli ciągle pamięta.



***
dobra Miśki następny już będzie epilogiem. 
trzymajcie się w tym nowym roku.