niedziela, 26 stycznia 2014

Life is a game made for everyone and love is a prize - 1

Wpadłaś kiedyś w wir monotonii? Tej pieprzonej monotonii, kiedy to każdy dzień wygląda tak samo. Wstajesz, idziesz do pracy, czy na zajęcia, później spędzasz leniwy wieczór na kanapie, by następnie poczłapać do swojej jedynej, prawdziwej miłości. Do łóżka. Zero jakikolwiek nowości, nieoczekiwanych wizyt, czy wyjść ze znajomymi, których notabene Ty nie masz zbyt wielu, przynajmniej tych z którymi utrzymujesz stały kontakt. Ba, Twoje kontakty często ograniczają się do sporadycznych pogawędek z grupą facetów, których całkowicie nie rozumiesz. Tok ich myślenia jest dla Ciebie czystą abstrakcją, czarną  magią, a Ty mimo starać nigdy jej nie pojęłaś. Po części Cię intrygowali swoim nietuzinkowym stylem życia i powodującym zachwyt większości kobiet wyglądem. Po części… Bo gdy tylko zaczynałaś się do nich choć w minimalnym stopniu przekonywać, oni zaczynali zachowywać się gorzej niż dzieci w przedszkolu, a przecież połowa z nich założyła już swoje prawdziwe rodziny.

Byłaś zszokowana, gdy jakiś czas temu Twoja rodzicielka zaproponowała Ci staż w klubie, którego jest prezesem. Sabina była ostatnią osobą, po której mogłabyś się spodziewać jakiegokolwiek gestu przyjaźni, czy dobroci. Nienawidziłaś jej odkąd tak bezlitośnie, bez żadnych skrupułów wyrzuciła Twojego ojca z domu, a przecież to była taka wielka miłość… tyle przyrzeczeń i czułości każdego dnia.
Pamiętasz ten dzień kiedy wyprowadziłaś się z domu? Kiedy to któregoś majowego popołudnia znalazłaś w salonie list napisany ręką ojca. Pisał, że przeprasza, że się nie pożegnał, że jest mu przykro. Dobitnie wyjaśnił Ci, że Sabina postawiła go przed faktem dokonanym i razem z walizkami wyrzuciła z domu. Podobno znalazła sobie kogoś nowego. I faktycznie tak było. Już następnego dnia po domu szwendał się jakiś półbóg z ciałem atlety.
Pamiętasz swoją reakcję? To przecież nie było aż tak dawno temu. Nie uroniłaś wtedy ani jednej łzy, nawet najmniejszej. Rozzłoszczona pchnęłaś dębowe drzwi i zaczęłaś wrzeszczeć na swoją matkę. Nie uspokajała Cię. Ze stoickim spokojem wysłuchała wszystkich oszczerstw, które rzucałaś w jej kierunku. A na koniec obiecała Ci pomoc, gdybyś chciała się wyprowadzić. No tak, przecież to ciągle Twoja matka, która będzie Ci pomagać na każdym kroku.
Ile to już minęło czasu odkąd masz swoje własne kilkadziesiąt metrów kwadratowych? Pół roku? Mniej? Więcej? Przez jakiś czas pracowałaś dorywczo jako ekspedientka w jednej z odzieżowych sieciówek. Teraz zaczynasz staż. I to nie byle jaki! Miałaś siedzieć na sali z bandą wyrośniętych mięśniaków i wykonywać wszystkie polecenia pana Świderskiego. Spełnienie marzeń!
Ubrałaś czarne rurki i lekko prześwitującą, bladoróżową, zwiewną koszulę. Stopy tego dnia wsunęłaś w krótkie kozaczki. Już listopad, a śniegu ani widu, ani słychu.
-  Chciałaś mnie widzieć – rzucasz wchodząc do pokoju oznaczonego tabliczką z danymi Twojej rodzicielki.
- Nie myśl, że robisz mi łaskę przyjmując tę posadę. Ponad sto osób ubiegało się o to miejsce – oburzyła się Sabina.
- Za to, że wyrzuciłaś ojca też mam być Ci wdzięczna? – pytasz siadając naprzeciw niej.
- Nadal masz mi to za złe? – wlepia w Ciebie swoje bystre spojrzenie.
- Nadal. Jeżeli tak będzie lepiej to zrezygnuje z tego stażu – wzruszyłaś ramionami bawiąc się plikiem kolorowych kartek leżącym na biurku.
- Nie zrezygnujesz. Już mam dla Ciebie pierwsze zadanie – uśmiechnęła się przyjaźnie, zbyt przyjaźnie.
- Od mycia podłóg masz woźne – wtrącasz z przekąsem.
- Nie bądź bezczelna – stara się Cię usidlić, uspokoić – w ostatnim czasie dokonaliśmy bardzo ważnego dla naszego klubu transferu.
- To chyba dobrze? Ale co ja mam z tym wspólnego? – unosisz do góry brwi.
- Mamy problemy z jego zakwaterowaniem. Dlatego dopóki nie zorganizujemy dla niego mieszkania zamieszka razem z Tobą. I nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu. Nie zapominaj, że to ja reguluje wszystkie Twoje rachunki, więc nie masz wyboru. Poza tym masz jeszcze oprowadzić go po Kędzierzynie. Chcę żeby czuł się tutaj swobodnie.
- Pałam entuzjazmem – fukasz wyłamując swoje palce. Tak przyjemnie strzeliły Ci kości – To wszystko?
- Wydaje mi się, że tak. Jutro o 10 masz stawić się na lotnisku i go odebrać. Tutaj masz jego zdjęcie – przesunęła po blacie kolorową fotografię – Tylko posprzątaj w mieszkaniu! – zaznacza znając Twoje skłonności do bałaganiarstwa.
- Jasne - burczysz wstając z wcześniej zajmowanego miejsca.
- Ach, i pod żadnym pozorem nie próbuj go w sobie rozkochiwać. Potrzebuje zawodnika w najwyższej formie, a nie ślepo zakochanego marzyciela – dodaje, gdy ty już prawie opuszczasz gabinet.

- Nie martw się. W przeciwieństwo co do niektórych nie jestem suką – spoglądasz na nią sarkastycznie się uśmiechając.




Przywitajcie się z Mattem i Emilą  

6 komentarzy:

  1. Oho... robi się ciekawie;) Będę
    Pozdrawiam;>

    OdpowiedzUsuń
  2. Początek mnie zaskoczył... i to bardzo, ale szczerze mówiąc, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Coś mi mówi, że mama Emilki, nie będzie zbyt zadowolona w przyszłości. A Mattowi też nie będzie z Emilką łatwo. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. Pozdrawiam Kukulka :*

    OdpowiedzUsuń
  3. woooooooooow naprawdę czytając ten rozdział nastawiam się mega pozytywnie, bo na bank będzie ciekawie! jak zawsze z Tobą!

    KOCHAM TWOJE BLOGI. WSZYSTKIE

    OdpowiedzUsuń
  4. Będzie się działo!! :D Nie rozkochiwać? Raczej mało prawdopodobne :)

    OdpowiedzUsuń
  5. No i jest Matt. Nie mogę się doczekać rozwinięcia. Wiem tylko jedno Andersonowi nie będzie z Emilką łatwo <3

    OdpowiedzUsuń