środa, 7 maja 2014

Life is a game made for everyone and love is a prize - 6

Chciałaś wyglądać jak najlepiej. Chciałaś olśnić Matta i sprawić, że Twojej nowej sąsiadce opadnie szczęka i będzie Ci zazdrościć nie tylko mieszkania z przyjmującym ale i super sylwetki i niebanalnego stylu. Przeszperałaś całą, dokładnie całą szafę. W głowie już zakodowałaś sobie, że w najbliższej przyszłości musisz udać się na małą rundkę po galerii. W końcu drapnęłaś z wieszaka czarną, obcisłą sukienkę do połowy uda. Z przodu nie miała dekoltu, jedynie pokryte przezroczystym, czarnym materiałem wcięcia nad i pod biustem. Z tyłu dekolt układał się w niewielką literkę v. z szuflady wyjęłaś niedawno zakupione pończochy i świeżą bieliznę, a z kartonu stojącego pod łóżkiem szpilki. Obładowana ubraniami przemknęłaś do łazienki.
Co tak właściwie działo się z Twoim organizmem?
Pomijając fakt, że po całym Twoim ciele rozchodziły się fale ciepła spowodowane strumieniami gorącej wody, które oblewały Cię od góry, czułaś się pusta. Otoczyłaś swoje serce kamiennym, wysokim murem, który pod wpływem obecności Andersona zaczął pękać. Cały Twój poniekąd poukładany świat zaczął się sypać. Nie chciałaś powtórzyć błędu rodziców i później cierpieć tak jak cierpi twój ojciec. On nigdy nie pogodził się z odejściem Sabiny i ciągle była ważną kobietą w jego życiu.
Owijając swoje ciało ręcznikiem wzięłaś kilka głębokich wdechów. To powinno wystarczyć, przynajmniej przeważnie zdawało wyznaczony rezultat.
Nakładając makijaż całkowicie się rozluźniłaś. Lubiłaś to robić. Lubiłaś się stroić. Lubiłaś zachwycać swoim wyglądem. Po tym jak wysuszyłaś włosy spięłaś je w obszernego koka. Cmoknęłaś do lustra. To był Twój taki mały rytuał.
- Długo jeszcze? Zaraz wychodzimy – marudził Matt co chwilę stukając w drzwi.
- Nie martw się blond cizia poczeka – zaśmiałaś się przeciągając po wargach czerwoną szminką.
Olśniewałaś. Uwodziłaś. Wyglądałaś wprost nieziemsko. Nawet Twoja nowa sąsiadka nie mogła się z Tobą równać. A jednak naszła Cię dziwna obawa. Polubiłaś Andersona. Naprawdę powoli stawał się dla Ciebie kimś ważnym. Stawał się nieodłączną częścią Twojego życia, powoli niszcząc zaporę, którą wybudowałaś. A teraz mogłaś go stracić, na rzecz Elizy.
Spojrzałaś jeszcze raz w lustrzane odbicie i poprawiłaś źle opadający na twarz kosmyk włosów, po czym jednym zwinnym ruchem otworzyłaś drzwi łazienki. Od razu do Twoich nozdrzy dotarł zapach perfum przyjmującego i dopiero po chwili zdałaś sobie sprawę, że siatkarz stoi przed Tobą w odległości zaledwie trzydziestu centymetrów z seksownie rozwartymi ustami i maślanymi oczami.
- A Ty już gotowy? – zapytałaś wrzucając do torebki telefon komórkowy.
Stojąc za Andersonem mogłaś Mu się dokładnie przyjrzeć. Błękitna koszula idealnie opinała się na jego umięśnionym torsie, a ciemnie dżinsy doskonale z nią współgrały. Dlaczego On tak na Ciebie działał? Dlaczego jednym uśmiechem mógł owinąć sobie Ciebie wokół najmniejszego paluszka? 
- Pięknie wyglądasz – szepnął przepuszczając Cię w drzwiach.
Postawiliście kilka kroków i już byliście pod JEJ drzwiami. Matt zapukał, a już po chwili w progu ukazała się Eliza. Wyglądała dość ładnie w czerwonej, krótkiej sukience na grubych ramiączkach. Upięte w koka włosy nie opadały na jej ciało przez co nie zasłaniały jej dekoltu.
- O hej! – krzyknęła entuzjastycznie blondynka wpuszczając Was do środka.
Wewnątrz było już kolka osób, a z głośnika płynęły piosenki, które często słyszałaś w radiu. Przyjmujący od razu wczuł się w panujący klimat. Podrygując w rytm muzyki rozmawiał z pozostałymi gośćmi. Praktycznie nie zwracał na Ciebie uwagi. Jako pierwszą do tańca poprosił Elizę, która miała idealną okazje na klejenie się do niego. Twoja zazdrość sięgnęła zenitu. Nalałaś do kieliszka stojącej na kuchennym blacie wódki wypiłaś ją jednym tchem. Później do Twojego przełyku trafiło ich jeszcze kilka. Popijając bodajże czwarty kieliszek postanowiłaś wrócić do salonu i zawalczyć

Tylko, że jak miałaś walczyć z kimś komu TWÓJ Matthew Anderson wciska język do gardła?