poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Life is a game made for everyone and love is a prize - 5

Kilku metrowe stosy pogrupowanych listów zalegały Twój salon sprawiając, że aby dostać się z do kanapy, trzeba było pokonać istny labirynt. Tak więc Ty podążałaś wyznaczoną ścieżką już po raz piąty, po raz piąty niosąc sobie kubek malinowej herbaty, której zapach przyprawiał Twojego współlokatora o mdłości. 
- Jak w ogóle możesz to pić? Przecież to śmierdzi! - narzekał otwierając na oścież okno w salonie.
- Twoje buty śmierdzą o wiele bardziej i jakoś nie narzekam - fuknęłaś wysypując z worka już ostatnią porcje listów.
Matthew przystanął i podrapał się po głowie, a róg jego koszulki uniósł się do góry ukazując dolne partie jego umięśnionego brzucha. Szybko zniwelowałaś swoje maślane oczka, aby nie dać po sobie poznać, że takie coś działa na Ciebie pobudzająco. W zamian za to po raz kolejny wstałaś by zaparzyć sobie już szóstą malinową herbatę.
Lubiłaś być złośliwa. A doprowadzanie Amerykanina do szału sprawiało Ci naprawdę ogromną przyjemność. A łatwość z jaką Ci to przychodziło była dodatkowym plusem.
Właśnie zalewałaś saszetkę z aromatyczną malinową, gdy po mieszkaniu rozniósł się natrętny dźwięk dzwonka do drzwi.
- Ja otworze, a Ty parz to świństwo - wywrócił oczami i jakby był w swoim własnym domu poszedł sprawdzić kto przyszedł.
Stanęłaś oparta o futrynę i czekałaś aż siatkarz otworzy drzwi. Doskonale zdawałaś sobie sprawę, że Matt nie włada nawet w najmniejszym stopniu językiem polskim, dlatego byłaś gotowa do wkroczenia.
Zaczęłaś się śmiać, gdy przyjmujący kręcił kluczem we wszystkie strony, aby tylko otworzyć zamek, ale mina Ci zrzedła, gdy za drzwiami dojrzałaś zgrabną blondynkę, której atuty przykuwały niejedno męskie spojrzenie, w tym też Andersona. 
Wywróciłam oczami widząc jak siatkarz wręcz ślini się na widok dziewczyny, która na domiar złego także nie była obojętna na widok wysportowanego i przystojnego Matta. O nie, przecież miałaś tak o Nim nie myśleć! Weź się w garść kobieto! Zakręcała na palcu wskazującym kosmyk włosów robiąc do niego maślane oczy. To wręcz przyprawiało Cię o wymioty i dreszcze. Miałaś ochotę wylać na nią całą zawartość filiżanki, a przecież była w niej Twoja ulubiona malinowa herbata.
Chrząknęłaś mając już dość patrzenia na tą całą szopkę. Wyrwałaś tym przyjmującego z jakiegoś amoku. Matt szybko potrząsnął głową i podrapał się po jej czubku.
- Dzień dobry, czy coś się stało? – zapytałaś podchodząc do siatkarza i obejmując go w pasie.
- Ehmm – zająknęła się – wprowadziłam się do mieszkania naprzeciwko i chciałam zapytać, czy nie przyszlibyście dzisiaj na taką małą imprezkę. Chciałabym poznać sąsiadów, zaprzyjaźnić się – świdrowała błękitnymi oczami stojącego obok Ciebie mężczyznę, nie zdając sobie sprawy z tego, że on i tak nic nie rozumie z jej wypowiedzi.
- Będzie nam bardzo miło – posłałaś w jej kierunku promienny uśmiech.
- W takim razie zapraszam na dwudziestą – odwróciła się na pięcie – Ach zapomniałabym! Nie przedstawiłam się, ale ze mnie gapa. Jestem Eliza – jeszcze raz rzuciła spod długich rzęs pożądliwe spojrzenie na Twojego towarzysza.
- Emilia – podałaś jej dłoń – a to mój chłopak Matthew. Musisz mu wypaczyć, ale nie mówi po polsku – dodałaś sarkastycznie, licząc że na twarzy blondynki pojawi się choć cień upokorzenia.
- Och – westchnęła – w takim razie widzimy się wieczorem. Miło było Was poznać – odparła, po czym szybko zamknęłaś drzwi.
Nie miałaś odwagi spojrzeć w oczy Andersonowi, dlatego czym prędzej wzięłaś postawioną na komodzie filiżankę i zniknęłaś za stosami listów.
- Chło-pak? – z niemałymi kłopotami powtórzył po Tobie ten wyraz, po czym kanapa ugięła się pod jego ciężarem.
- Po angielsku to się nazywa współlokator – wytłumaczyłaś zanurzając usta w ciepłym naparze.
- Nie oszukuj mnie. To wcale nie znaczy współlokator – naburmuszył się – Jesteś po prostu zazdrosna – oznajmił triumfalnie.
- Chciałbyś – parsknęłaś – O takiego palanta? Nigdy. 
Szybko wstałaś i zniknęłaś za drzwiami swojego pokoju.

Matthew miał racje. Byłaś zazdrosna. Ale przecież to wszystko nie tak miało być.