piątek, 14 marca 2014

Life's a game made for everyone and love is the prize - 4

Na hali meldujecie się z kilkunastominutowym spóźnieniem. Już na progu wita Was zniecierpliwiona prezes Nowosielska. Do pełnego zobrazowania poziomu jej złości należy dodać dym buchający z nozdrzy i zaciskające się w pięści dłonie. Obrzuca Cię lodowatym spojrzeniem, na co Ty wywracasz oczami. Masz dość jej ciągłych pretensji i zażaleń. Nie jesteś idealną córką, ale przecież ona wcale nie jest też idealną matką. Wzruszyłaś ramionami i zniknęłaś w korytarzu prowadzącym na sale. Z impetem otworzyłaś masywne drzwi, czym zwróciłaś na siebie uwagę rozgrzewających się zawodników. Rzuciłaś torbę na plastikowe krzesełko, po czym zajęłaś to stojące obok.
Oglądając swoje idealnie wypiłowane i przeciągnięte czerwonym lakierem paznokcie czekałaś na polecenie kogoś ze sztabu. Zamiast tego znów doszedł Cię skrzekliwy głos Sabiny.
- Mam ważne spotkanie. Dokończ oprowadzać Matta, a później zaprowadź go do szatni. Za dwadzieścia minut ma się już pojawić na sali – przekazała Ci instrukcje i głośno tupiąc szpilkami wbiegła po schodach.
- Znowu jesteś na mnie skazana – odparł przyjmujący nonszalancko opierając się o ścianę.
Skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej i z głupkowatym uśmiechem na twarzy zmierzył Cię wzrokiem. Jebany podrywacz.
- Dlatego zamierzam jak najszybciej odbębnić swoją robotę i pozbyć się Twojego towarzystwa – fuknęłaś odwracając się na pięcie – Pokaże Ci jeszcze szatnie i sale konferencyjną.
- Prowadź – zaśmiał się, a już po chwili potulnie szedł za Tobą.
Gestem dłoni wskazujesz mu kolejne drzwi i mówisz co się za nimi znajduje, aż w końcu otwierasz masywne podwójne drzwi prowadzące do  potocznie zwanej przez wszystkich konferansjerki. 
- Ładnie tu - mruknął przeczesując swoje gęste włosy.
Patrzył na Ciebie pożądliwym wzrokiem przez co na Twoje policzki wpełzł bladoróżowy rumieniec.
- Praktycznie i funkcjonalnie - skwitowałaś wzruszając ramionami - za jakieś pięć minut masz stawić się na sali, nie chce dostać opieprzu od Sabiny - dodajesz wychodząc z pomieszczenia. 
Zaprowadziłaś go z powrotem do drzwi prowadzących do szatni, które później z hukiem się zamknęły. Znów usadowiłaś swoje cztery litery na wyprofilowanym plastikowym krzesełku i znużona oglądałaś delikatny rozruch siatkarzy.
Anderson zaczął powoli wdrażać się w strukturę treningową, a nawet popisał się kilkoma naprawdę świetnymi atakami, przynajmniej w Twoim mniemaniu były one całkiem niezłe.
Pozbierałaś brudne ręczniki, które później upchnęłaś do wielkiego kosza w kantorku pani woźnej i odebrałaś w recepcji worek listów zaadresowanych do zawodników klubu, które Pani Prezes kazała Ci pogrupować. Wlokłaś za sobą ciężki worek, dodatkowo w prawej ręce trzymając karton z koszulkami z zeszłego sezonu. Z ledwością udało Ci się przejść przez ciągle zamykające się szklane drzwi.
- Pomogę – usłyszałaś za sobą głos Amerykanina, który już po chwili przerzucił sobie  worek przez ramię.
Posłałaś mu spłoszony uśmiech i podreptałaś w stronę samochodu.
- Noszenie listów nie należy do obowiązków zawodników. Emilia na pewno by sobie poradziła – fuknęła Sabina, która ni stąd ni zowąd zjawiła się przy Twoim samochodzie.
- Nie mogę pozwolić, aby tak drobna kobieta nosiła takie ciężary – odgryzł się jest Matthew.
- Nie mogę pozwolić, aby jednemu z najlepszych zawodników na świecie na samym początku pojawiła się jakaś kontuzja – kontynuowała Nowosielska.
- Niech się pani prezes nie martwi – przyjmujący machnął ręką przechodząc między nią, a drugim samochodem w celu dostania się na miejsce pasażera.
- Muszę dbać o moich zawodników. Następnym razem niech Emilia poprosi konserwatora o pomoc.
- Przecież to dla mnie żaden problem, aby przenieść worek listów – oburzył się Anderson – przecież jestem siatkarzem, takie ciężary to dla mnie nic – dodał dobitnie podkreślając ostatnie słowa.
- Po prostu nie chce, żeby moja pracownica wykorzystywała zawodników – burknęła poprawiając oparte na nosie okulary przeciwsłoneczne.
- Nikt mnie nie wykorzystywał! – rzucił oschle sportowiec.
- Daj spokój mamo, Matt sam zabrał ode mnie worek, a teraz wybacz, ale musimy wracać, przecież Twój najlepszy zawodnik musi się zdrowo odżywiać – burknęłaś ironicznie wsiadając do samochodu.
Poczekałaś aż mój towarzysz zajmie swoje miejsce i odpaliłaś silnik zostawiając na parkingu osłupiałą Sabinę, która za pewne nie sądziła, że przyjmujący może się jej postawić.
Wchodząc do mieszkania wiedziałaś, że musisz TO zrobić. Sumienie porządnej dziewczyny, które zachowało Ci się jeszcze z czasów dzieciństwa nie dawało Ci żyć. Dlatego wspięłaś się na palce i delikatnie musnęłaś policzek siatkarza.
- Dziękuję, że się za mną wstawiłeś – szepnęłaś.
- Cała przyjemność po mojej stronie – odparł zamykając Cię w szczelnym uścisku.

Zrobiło się naprawdę przyjemnie.





GŁOSUJEMY: