niedziela, 16 lutego 2014

Gorąca prośba do siatkówkoholików!

Moja klasa bierze udział w konkursie organizowanym przez Akademię Nowoczesnego Patrotyzmu. Obecnie zajmujemy drugie miejsce z około setną stratą głosów do prowadzącego, więc nic nie jest jeszcze stracone.
Gdybyście mogli to zagłosujcie, bardzo mi na tym zależy :)


Pozdrawiam ostatniego dnia moich ferii,
M.

piątek, 14 lutego 2014

Life is a game made for everyone and love is a prize - 3


Poczekałaś, aż Twój współlokator znajdzie w torbie czysty T-shirt i trochę wygniecioną koszulę w kratę. Doskonale wiedziałaś, że jeżeli Sabina dowie się o Waszym  wypadzie dostaniesz niezłe kazanie. Jednakże teraz było Ci to obojętne. Do Twoich nozdrzy doszedł zapach sztucznego dymu wydobywającego się z armatek umiejscowionych koło stoiska DJa pomieszany z alkoholem i nikotyną. Od razu podeszłaś do baru i szepcząc przystojnemu barmanowi nazwę Twojego ulubionego drinka rozsiadłaś się na wysokim taborecie.
- Dla mnie to samo – usłyszałaś za sobą tą pieprzoną angielszczyznę, a już po chwili Anderson siedział obok Ciebie.
- Będziesz teraz za mną wszędzie chodził? – fukasz dziękując szerokim uśmiechem barmanowi, który właśnie podstawił przed Wami dwie wysokie szklanki.
- Ja płace – rzucił Amerykanin wyjmując z kieszeni portfel.
Wywróciłaś oczami i wsadziłaś słomkę między górny, a dolny rząd zębów. Czułaś na sobie jego spojrzenie, które praktycznie oprócz Twojego ciała przez cały wieczór nie znalazło innego punktu zaczepienia. Gdy tylko Twój drink się skończył ruszyłaś na parkiet. Wiłaś się między męskimi ciałami ocierając się o ich dolne partie. Potrzebowałaś porządnej dawki zabawy, aby odreagować wszystko co wydarzyło się ostatnimi czasy, a przede wszystkim aby choć na chwilę nie myśleć o tym, że od teraz musisz dzielić mieszkanie z nowym nabytkiem matki. A może po prostu chciałaś wzbudzić w nim choć krztę zazdrości?
I chyba dopięłaś swego, bo już po chwili sylwetka Matta zniknęła spod baru, a dosłownie kilka sekund później zmaterializowała się tuż obok Ciebie. Jego  dłonie powędrowały na Twój pas, a z każdym uderzeniem klubowej muzyki zjeżdżały coraz niżej. Obróciłaś się i przylegałaś plecami do jego torsu ocierając się pośladkami o jego męskość. Wpadliście w swego rodzaju szał. Ruszaliście swoimi ciałami przez resztę wieczoru co chwilę prosząc barmana o nowe drinki. Czułaś, że Twój towarzysz jest już aż nadto pijany, a Ty doszłaś już do takiej wprawy, że rzadko można było zobaczyć Cię wstawioną.
Kilka minut po drugiej braliście już taksówkę. Nie mogłaś dopuścić do tego, aby Sabina zobaczyła jutro swojego nowego zawodnika w stanie niedysponowanym. Wtedy to dopiero by Ci się oberwało!
Z ledwością wyciągnęłaś Matta z taksówki i wtaszczyłaś go do mieszkania. Wręcz wepchnęłaś go do jego pokoju pomagając mu pozbyć się ubrań.
- Zostań – szepnął łapiąc Cię za rękę.
Przyciągnął Cię do siebie zsuwając z jednego ramienia grube ramiączko sukienki. Przyłożył do odsłoniętej skóry swoje usta zostawiając tam mokry ślad.
W głowie miałaś niezłą walkę myśli. Z jednej strony chciałaś się zabawić i fajnie byłoby zakończyć tą szaloną noc w łóżku razem z Amerykańskim ciachem, z drugiej jednak strony wiedziałaś, że nie możesz do tego dopuścić. Przecież nie się dowiedzieć – szeptała Twoja sporadycznie używana część mózgu, zwana podświadomością.
Wargi siatkarza wędrują coraz wyżej, aż docierają do Twoich ust, z którymi natychmiastowo się łączą. Czujesz jak sprytne palce sportowca majstrują przy Twoim suwaku, a gdy tylko się z nim uporały badają wewnętrzną część Twoich ud.
Wtedy też postanawiasz zakończyć zabawę. Popychasz Andersona na łóżko i przykrywasz go kołdrą.
- Idź spać Matthew – rzucasz zamykając drzwi pokoju. 
Udajesz się pod prysznic i zmywasz trud dzisiejszego dnia. Czujesz w nogach przetańczone kilometry, dlatego błyskawicznie usypiasz. Co z tego, że przed snem nachodzi się myśl o tym jakby to było gdybyś nie pozostawiła siatkarza samemu sobie.

Rano budzi Cię huk dochodzący z kuchni. Drapiąc się po głowie omiotłaś wzrokiem swoją sypialnie, a gdy w końcu odnalazłaś szlafrok udałaś się w stronę z której dochodziły już siarczyste przekleństwa. Rozbawił Cię zastany tam widok. Matthew w samych różowych bokserkach masował rosnącego na czole guza, który pojawił się podczas bezpośredniego zderzenia z wiszącym rzędem kuchennych szafek.
- Kac? – zaśmiałaś się otwierając zamrażarkę.
- Mocny macie tutaj alkohol – fuka, zabierając z Twojej ręki mrożony groszek.
- Trzeba było skończyć na kilku drinkach, a nie prosić o setkę polskiej wódki, a potem jeszcze o trzy następne – rozkładasz bezradnie ręce stawiając czajnik z wodą na płycie indukcyjnej.
- Trzeba było nie uciekać później z mojego łóżka – prycha, a Ty zastajesz w bezruchu.
Byłaś pewna, że Matt nie będzie już tego pamiętał, a jednak on świdruje Cię swoimi tęczówkami.
- Myślisz, że po seksie ze mną nie miałbyś kaca?
- Nie wiem, ale nie dałaś mi szansy tego sprawdzić – uśmiecha się zadziornie zmieniając stronę zmrożonego opakowania.
- Nie jestem tanią dziwką, żeby w taki sposób leczyć Twojego kaca – burczysz podstawiając mu pod nos szklankę zimnej wody i znalezione w szafce tabletki – To powinno Ci pomóc. Za pół godziny masz trening, więc radze Ci się pośpieszyć – dodajesz zamykając za sobą drzwi Twojej sypialni.
Odszukałaś w szafie jasne dżinsy, obcisłą białą bokserkę i pasiastą bluzę. Z pudełka wyjęłaś nowe Air Maxy, które po chwili spoczywały na Twoich nogach. Nie miałaś już czasu, na prostowanie włosów, dlatego zwinęłaś je w koka. Robienie makijażu dopracowałaś już do perfekcji, dlatego po zaledwie dwóch minutach przebywania w łazience stałaś już w drzwiach wejściowych czekając na Andersona.
- Dłużej się nie dało? – warczysz otwierając drzwi samochodu.

- Taka buźka sama się nie wypielęgnuje, a włosy nie ułożą – oznajmia z uśmiechem patrząc na swoje odbicie w bocznym lusterku. 

sobota, 1 lutego 2014

Life is a game made for everyone and love is a prize - 2

Nie posprzątałaś mieszkania. Nawet nie kiwnęłaś palcem, aby wykonać jakikolwiek krok w tym kierunku. Bo po co? Jeżeli coś nie będzie mu pasowało to sam posprząta, Ty nie zamierzasz się nim przejmować. Poza tym w mieszkaniu wcale nie było aż tak brudno. Co z tego, że na kanapie walały się Twoje koszulki, a na kuchennej wyspie stało kilka pustych kartonów po pizzy.
Wstając z łóżka uświadomiłaś sobie, że jest wpół do dziewiątej. Machnęłaś ręką, kompletnie olewając fakt, ze o dziesiątej masz się stawić na lotnisku w Pyrzowicach. W spokoju konsumujesz śniadanie, aby później przez piętnaście minut sterczeć przed szafą wybierając odpowiednie ubrania. Przecież nie może pojechać w byle czym na pierwsze spotkanie z tak ważnym dla jej matki sportowcem. Ostatecznie wyciągnęła jasne rurki i białą koszulę. Zanim ułożyłaś włosy było już grubo po dziewiątej.
Zajęłaś miejsce za kierownicą i odpaliłaś najpierw silnik, a później radio. Podśpiewując dobrze znane Ci piosenki nastawiłaś GPS i ruszyłaś w drogę. Sukcesem mogłaś nazwać to, że nie zgubiłaś się po drodze ani razu, a na lotniskowym parkingu zaparkowałaś tylko z półgodzinnym spóźnieniem.
Wtedy też zaczęłaś główkować jak poznasz owego sportowca, którego miałaś przyjemność gościć przez najbliższy czas w swoim mieszkaniu. Przypomniałaś sobie o zdjęciu, które dała Ci Sabina i szybko wyciągnęłaś je ze schowka. Rzuciła okiem na zadziorny uśmiech mężczyzny z fotografii, po czym wkroczyłaś do głównego budynku pyrzyckiego portu lotniczego.  
Z jego namierzeniem nie było aż tak trudno, przecież większość ludzi nie ma wzrostu przekraczającego barierę dwóch metrów. Porównałaś go do faceta ze zdjęcia i pewnym krokiem ruszyłaś w jego kierunku. Cieszyłaś się, że z językiem angielskim nie jesteś na bakier.
- Matt Anderson? – przeczytałaś jego godność, którą matka zapisała Ci na odwrocie zdjęcia.
- Tak, a Ty jesteś tą która miała mnie odebrać pół godziny temu? – rzucił mierząc Cię swoim bystrym spojrzeniem.
- Będziesz mi teraz wypominał spóźnienie? Możesz nie jechać ze mną i cały czas tutaj sterczeć. Twój wybór – wzruszyłaś ramionami obracając się o sto osiemdziesiąt stopni.
Słyszałaś jego ciężkie kroki za sobą i stukot kółek od walizki. Z podniesioną głową przeszłaś przez automatycznie odsuwające się drzwi i podeszłaś do swojego sportowego samochodu, którego podarował Ci tata na dwudzieste urodziny. Poczekałaś aż Matthew otworzy sobie bagażnik i włoży swoje walizki.
- Zamierzasz prowadzić w szpilkach? – zdziwił się zasiadając na fotelu pasażera.
- Masz z tym jakiś problem? – unosisz do góry brwi przekręcając kluczyk w stacyjce.
- Chce po prostu dojechać cało na miejsce – wytłumaczył, pozwalając sobie włączyć radio.
- Nie martw się – oznajmiałaś z przekąsem – Sabina kazała mi Cię dostarczyć w całości.
Z piskiem opon odjechałaś z parkingu i wciskając gaz do dechy przemierzałaś trasę do Kędzierzyna. Chciałaś być już jak najszybciej na miejscu i zaszyć się w swoim pokoju, gdzie nie będziesz musiała już wysłuchiwać opowieści Andersona o tym co słyszał na temat Polski.
- Paul mówił mi, że w Polsce jest bardzo fajnie. I są tutaj najpiękniejsze dziewczyny – zaśmiał się, a Ty wręcz czułaś jak jego wzrok wypala w Tobie dziurę – jestem tutaj od ponad godziny i nie mogę się z nim nie zgodzić.
- Daruj sobie  - fukasz włączając kierunkowskaz. Już prawie jesteście na miejscu – takie teksty mnie nie ruszają.
- Nie muszą, bo mówiąc to nie miałem na myśli Ciebie – odparł triumfalnie się uśmiechając.
Dziękujesz Bogu za to, że w radio akurat poleciała jego ulubiona piosenka i choć na chwilę zamienił pieprzenie farmazonów na zabawę w piosenkarza. Masz wielką ochotę na powiedzenie mu kilka uszczypliwych tekstów na temat jego fałszującej barwy głosu, który wręcz rozsadzał Twoje bębenki uszne.
Otworzyłaś przed nim drzwi do mieszkania, ale on jak na gentelmana przystało przepuścił Cię w drzwiach.
- Pokój naprzeciwko – rzuciłaś w jego kierunku zdejmując szpilki.
Dopiero gdy przechodził obok Ciebie zauważyłaś jaka różnica wzrostu jest pomiędzy Wami. Na oko było to jakieś trzydzieści centymetrów. Przeraziłaś się na myśl życia z takim… olbrzymem.
Rzuciłaś torebkę na kanapę, a z kieszeni spodni wyciągnęłaś  wibrujący telefon.
-Żyje. Jest już u mnie – powiedziałaś zakańczając połączenie.
Nie miałaś ochoty odpowiadać na detektywistyczne pytania Sabiny, którymi ona zapewne by Cię zasypała.
- Ile będziesz siedział mi na głowie? – pytasz, gdy on wychodzi z łazienki.
Brał odświeżający prysznic po podróży. Stał przed Tobą przepasany tylko ręcznikiem, a na jego torsie spoczywały jeszcze kropelki wody. Chyba zrobiło się trochę gorąco.
- Dopóki pani prezes nie znajdzie mi mieszkania – odparł przeczesując dłonią mokre włosy.
- Znając Sabinę potrwa to wieczność – mruknęłaś, szybko odwracając wzrok, byleby nie patrzeć na jego umięśnione ciało.
- Jesteś z Nią na ty?  - dopytywał nie spuszczając z Ciebie swojego spostrzegawczego spojrzenia.
- Można tak powiedzieć – rzuciłaś odchodząc w stronę swojego pokoju.
Nie opuściłaś go aż do popołudnia, kiedy to Matthew wręcz Cię z niego wyciągnął. Okazało się, że siatkarz zgłodniał i postanowił przygotować coś do jedzenia. Ze znalezionych produktów udało mu się wyczarować spaghetti.
- Przepraszam, że bez pytania buszowałem Ci po szafkach, ale chciałem przygotować niespodziankę – oznajmił zbierając puste już talerze.
- Przecież przez jakiś czas muszę się z Tobą męczyć. Więc…  czuj się jak u siebie w domu - te słowa z ledwością przeszły Ci przez gardło – Sabina kazała mi zawieźć Cię na jutrzejszy trening, wyjeżdżamy o ósmej.
Poczekałaś aż kiwnie Ci głową, po czym zniknęłaś w swoim pokoju. Było dość wcześniej, a Ty nie mogłaś odpuścić sobie tej okazji i nie zabalować w jednym z kędzierzyńskich klubów. Zamieniłaś spodnie i koszulę na małą czarną, a codzienny makijaż na mocne kreski. Pofalowałaś włosy i byłaś już gotowa na dobrą zabawę.
- Wychodzę na imprezę. Nie wiem kiedy wrócę – oznajmiłaś zakładając kilkunasto centymetrowe szpilki.

- Mogę iść z Tobą? – spytał, a Ty kompletnie nie wiedziałaś co masz mu odpowiedzieć.