środa, 1 stycznia 2014

1000 metrów nad ziemią - 5

Nieważne to co było ale jaki masz plan
1000 metrów nad ziemią
My lubimy ten stan.
Niech będzie trampoliną każdy kolejny dzień,
A Ty wyżej
Unieś się wyżej.
Nie wahaj się.

Głowa pęka jej na miliard tysiąc pięćset kawałków. Pulsuje niczym serce zakochanego w Walentynki. Trzymając dłoń na głowie wsuwa na bose stopy pluszowe kapcie i chwiejnym krokiem wychodzi z pokoju. Jest zaskoczona obrazkiem spotkanym w kuchni. Kot w fartuszku krąży między szafkami przygotowując śniadanie.
- Co Ty tutaj robisz? – pyta zawiązując wokół pasa sznurek od szlafroka.
- Po tym jak chciałaś się ze mną przespać położyłem Cię na łóżku, a Ty od razu zasnęłaś – tłumaczy mieszając na patelni jajecznicę – nie chciałem zostawiać Cię samej w takim stanie – spogląda na nią wymachując drewnianą łyżką.
-  Chciałam się z Tobą przespać?! – dziewczyna nie kryje zaskoczenia.
Rozszerza źrenice nie mogąc wyjść z szoku. Przeraża ją jej własne zachowanie. Może już czas zgłosić się do psychologa, albo od razu do psychiatry? Chyba, że i na to jest już za późno.
- Byłaś kompletnie pijana, ale nie mam Ci niczego za złe – uśmiecha się do niej przyjaźnie – idź się ogarnąć, a ja przygotuje śniadanie.
Nie wie co ma myśleć o tej całej sytuacji. Z butelką schłodzonej wody mineralnej zamyka się w łazience. Teraz już wie co Maciek miał na myśli mówiąc, że nie mógł zostawić jej w takim stanie. Resztki tuszu do rzęs spłynęły po jej policzkach. Włosy nie przypominają delikatnych fal, które zazwyczaj spokojnie spływają jej na ramiona. Tym razem wyglądają gorzej niż strach na wróble połączony z Potworem z Loch Ness. Czym bardziej zanurza się w ciepłej wodzie wypełniającej wannę. Głowę wkłada pod tafle wody na chwilę wstrzymując oddech. Chce umrzeć. Pali ją wstyd. Chce zniknąć z powierzchni ziemi i z oczu Kota. Pragnie cofnąć czas, aby nie dopuścić do wczorajszej sytuacji. Wzdycha głęboko owijając się ręcznikiem. Drugim wyciera mokre włosy. Wciąga na nogi ocieplane legginsy, a do tego dobiera luźny T-shirt. Jeszcze mokre włosy rozczesuje pozwalając im do woli moczyć koszulkę. Z rozpalonymi od wstydu i zażenowania policzkami wraca do kuchni, gdzie skoczek podaje jej już jajecznicę.
- Po co tu wczoraj przyszedłeś? – rzuca bez zbędnych ceregieli siadając przy drewnianym stole.
- Myślisz, że zapomniałbym o Twoich urodzinach? Przyniosłem Ci kwiaty – ruchem dłoni wskazuje na bukiet kwiatów stojący na stoliku kawowym w salonie.
Herbaciane róże… więc nadal pamięta.
Siedzą naprzeciwko siebie mieląc widelcem w roztrzepanych jajkach. Oboje zastanawiają się nad ostatnim wieczorem i tym co on ze sobą niesie. Wbili wzrok w swoje talerze i mieląc zębami nie odzywają się do siebie ani słowem. Maciek ukradkiem spogląda na dziewczynę. Nie może się powstrzymać. Chce znów zasmakować jej malinowych ust, przytulić jej wątłe ciało do swojego torsu. Chce znów mieć ją na wyłączność, ale nie jako przyjaciółkę. Chce być dla niej kimś o wiele ważniejszym.
- Ubierz się ciepło, chcę Ci coś pokazać – rzuca zbierając puste talerze.
- Ty sobie chyba kpisz – burczy Marysia nie zamierzając nawet ruszać się z miejsca – to, że nagle się pojawiłeś, a ja po pijaku chciałam Cię przelecieć, nie oznacza, że wróciliśmy do naszych dawnych relacji!
- Wciąż taka uparta – kręci z politowaniem głową – Mery, albo się ubierasz sama, albo wrzucam Cię taką do samochodu i będziesz marznąć.
- Nie zamierzam z Tobą nigdzie jechać. Najlepiej będzie jak już wyjdziesz – fuka odwracając się do niego plecami.
- Oj nie, moja droga. Nie zamierzam znów Cię stracić – łapie ją w pasie i podnosząc do góry stawia w przedpokoju.
Bierze leżący na wielkiej skrzyni ciepły sweter i na siłę przekłada go jej przez głowę. Oboje są niemiłosiernie uparci i żadne z nich nie zamierza rezygnować ze swoich postanowień.
- Zostaje! – oznajmia blondynka siadając na brzegu komody, w której zazwyczaj chowa czapki i rękawiczki.
- Boże, Mery… Przecież i tak dobrze wiesz, że pojedziesz – łapie ją za dłoń głęboko patrząc w jej oczy.
- Kot, Ty znowu to robisz! Wykorzystujesz moje słabości, aby postawić na swoim -  oburza się nie mogąc powstrzymać się od zatopienia się w tęczówkach skoczka.
- Więc to nadal działa? Dobrze wiedzieć – śmieje się podając jej kurtkę.
W tym samym czasie sam ubiera swoje okrycie wierzchnie i  czapkę. Widząc jak Maria chce szybko opuścić dom ponownie łapie ją za dłoń powstrzymując przed nieostrożnym wyjściem na dwór i otrzymaniem w bonusie kilku wirusów i bakterii zmierzających do zmieniania się w ostrą grypę, zapalenie płuc, czy anginę.
Pełen troski nałożył jej na głowę czapkę, a wokół szyi zawiązał szalik. Tak bardzo kusiły go jej usta. Tak bardzo wabiły go jej oczy. Przejeżdża kciukiem po jej policzku, zahaczając nim także o usta. Blondynka unosi wzrok krzyżując ich spojrzenia. Stoją w milczeniu i bardzo bliskiej odległości. Jego oddech owiewa jej twarz przyprawiając ją o gęsia skórkę, której na szczęście nie było widać pod kilkoma warstwami ciepłych ubrań, i dreszcze, które on z łatwością wyczuł.

Czyli jednak nie zapomniał.

Czyli ciągle pamięta.



***
dobra Miśki następny już będzie epilogiem. 
trzymajcie się w tym nowym roku.

1 komentarz:

  1. Jak zawsze brak słów. Twoje każde zdanie, słowo, czyta się tak lekko i fajnie, że powinno być to zabronione. ;D Szkoda, że już epilog, ale nie mogę się doczekać następnego opowiadania! ;)

    Zapraszam do siebie:
    http://opowiadanie-o-asseco-resovii.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń