piątek, 22 listopada 2013

1000 metrów nad ziemią - 1

Szkolny dzwonek odbił się echem po kolorowych ścianach budynku.
Pierwszy dzień w nowej szkole... w podstawówce!
Gwar na korytarzu ustał, a uczniowie stadami wchodzili do klas. Także tutaj panowała zasada : kto pierwszy ten lepszy. Grupa chłopców, klasowych macho, zaczęła rozpychać się swoimi niezbyt umięśnionymi barami, aby zająć najlepsze, ostatnie ławki.
ONA też potrafi pokazać pazur i powalczyć o swoje, a tym bardziej jak chodzi o upatrzoną już wczoraj na rozpoczęciu roku ławkę zaraz przy oknie, skąd rozciągał się najlepszy widok na ośnieżone szczyty gór, na które ona mogłaby patrzeć godzinami.
Nikt nie usiadł obok niej. Dziwne? W tym wieku dla dzieciaka liczy się zabawa, a nie bezmyślne wpatrywanie się w widoczek za oknem, który oni w ciągu swojego siedmioletniego życia naoglądali się wystarczająco. Nie miała na głowie ani pięknych koczków, ani wymyślnych fryzur. Miała długie, jasne włosy, które mama co rano przed wyjściem czesze jej w dwa warkocze, a na końcu wiąże kolorowe wstążeczki. Jej oczy do złudzenia przypominały błękit nieba. Na nosie opierały się korygujące okulary z oprawkami z motywem królika Buggs'a, a na zęby założono jej aparat ortodontyczny. Nie przyciągała spojrzeń przedstawicieli płci przeciwnej, którzy woleli rzucać papierowymi samolocikami w utwardzone lakierem do włosów koki Zuźki czy Baśki.
Po powierzchownym zapoznaniu się z nowymi kolegami i koleżankami, z którymi od teraz blondynka będzie musiała zmagać się kilka godzin dziennie przez całe sześć lat podstawówki, pani wychowawczyni dała im czas na zabawę i utworzenie swoich "grupek".
Marysia całkowicie pochłonęło oglądanie książki, którą dostała na urodziny od taty. Dokładnie oglądała każdy obrazek przedstawiający najwyższe i najpiękniejsze góry świata. Zamarzyła jej się wyprawa na Mount Everest.  Chciała poczuć te emocje. Już w zeszłym roku, gdy jej tata - ratownik GOPR-u - pierwszy raz zabrał ją na przechadzkę łatwymi górskimi szlakami, postawiła sobie za cel zobaczyć "świat" ze szczytu najwyższej góry.

Nieoczekiwanie poczuła, że ktoś mocno szarpnął ją za włosy. Wystraszyła się przez co nieznacznie podskoczyła na krzesełku. Obróciła się dookoła chcąc namierzyć sprawcę tego karygodnego czynu, jednakże nikogo w pobliżu nie zobaczyła. Chłopcy siedzieli kilka ławek dalej śmiejąc się w najlepsze, tylko jeden z nich patrzył na nią takim dziwnym wzrokiem, a gdy ich spojrzenia się skrzyżowały posłał jej jeden z najpiękniejszych uśmiechów jaki kiedykolwiek widziała. Nie znała go, tak jak i reszty. Przeprowadziła się dopiero dwa tygodnie temu z Zakopanego, do odziedziczonego przez rodziców domu babci. Od przeprowadzki cały dniami siedziała za huśtawce i patrzyła na rozciągające się pasma gór. Nie kręciła jej zabawa lalkami i robienie głupich żartów pierwszym miłostkom. Wolała siedzieć z mamą na tarasie i oglądać chowające się za najwyższym szczytem słońce.
Zaraz po tym niewinnym uśmiechu policzki Marysi oblały się rumieńcem, więc speszona szybko odwróciła się przodem do tablicy.
Równo o trzynastej zadzwonił ostatni już dzisiejszego dnia dzwonek. Dzieciaki czym prędzej schowały swoje książki do plecaków i wybiegły ze szkoły. Przed budynkiem czekali już stęsknieni rodzice lub dziadkowie. Dziewczynka szybko zlokalizowała swoją mamę, po czym wbiegła w jej otwarte ramiona.
- Musimy dzisiaj odprowadzić jeszcze syna sąsiadki - oznajmiła pani Jadzia, gdy jej córka wreszcie skończyła opowiadać o przebiegu szkolnej części dnia - Maciek ! - zawołała, a jeden z chłopców momentalnie się odwrócił .

Zostali najlepszymi przyjaciółmi. Razem chodzili do szkoły. Razem z niej wracali. Siedzieli w jednej ławce. Wspólnie odrabiali lekcje i spędzali przerwy. Rozumieli się bez słów, czego często zazdrościli im ich znajomi. Wspierali się w trudnych dla ich nastoletniego życia chwilach. Po rozstaniach tonami jedli lody czekoladowe i pili kakao. Byli nierozłączni, jak dwie papużki.

Jednak nastąpił dzień przełomu. On wyjechał. Zniknął z jej życia i już nigdy się nie pojawił. Cierpiała. Próbowała zapomnieć, lecz kiepsko jej to wychodziło. Nie było nocy, kiedy by nie płakała. Nie było myśli, w której by o nim nie pomyślała. A on się nie odezwał ani słowem. Nie zostawił listu, nie wysłał smsa. Nawet nie powiedział gdzie, czy po co jedzie.
Brakowało jej go. Brakowało jej wspólnych rozmów, wybuchów niekontrolowanych śmiechów i ciepła jego ciała, do którego w każdej chwili mogła się przytulić.

Ich przyjaźń zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.  Rozpadła się jak zrzucona na podłogę szklanka. A przecież takie szklanki same się nie naprawiają, one przecież w ogóle się nie naprawiają!

To dlaczego, gdy teraz spotkali się na ulicy ich serca znowu ożyły i zaczęły bić tym samym rytmem? 


***
Taki tam króciutki wstępik do historii. 
Trzymajmy kciuki za naszych skoczków!
A jutro Hala Legionów <3

5 komentarzy:

  1. Wreszcie coś narciarskiego.:3
    świetnie się zapowiada.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaki śliczny wstęp! Do tego skoki..*__*
    Ciekawi mnie, dlaczego tak się stało..

    OdpowiedzUsuń
  3. musiałaś teraz skończyć wciągnęło mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojej uwielbiam Maćka Kota. To taki perfekcjonista. Nie jest tak przereklamowany jak Stoch. Jest skromny. Zawsze znajdzie u siebie jakiś błąd. Jest bardzo samokrytyczny.
    Nie mogę się doczekać !!!!!!!!!!! ♥
    POZDRAWIAM
    WINIAROWA♥♥♥♥♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Och, koleżanka podała mi linka do tego opowiadania i mówiła, że koniecznie muszę to przeczytać. I miała rację. Świetnie piszesz i do tego Kot *,* Po prostu nic dodać nic ująć.
    Z niecierpliwością czekam na kolejny i pozdrawiam cieplutko ;*
    Zuza♥

    OdpowiedzUsuń