sobota, 30 listopada 2013

1000 metrów nad ziemią - 2

Znowu ktoś woła S.O.S
Ty z autopsji znasz to lecz
po co nam zawahania stan?
Potrzebujemy zmian.

Krupówki. Masa ludzi przewijających się między stoiskami. Sezon zimowy rozpoczął się w pełni. Zakopane zostało oblężone przez turystów, nawet tych z zagranicy. Między nimi przewija się pewna blondynka. Wzrostem nie odbiega od swoich rówieśniczek. Ubrana jest w ciepłą, puchową kurtkę. Na głowie ma wełnianą czapkę, na rękach "dwupalcowe" rękawiczki, a na nogach zimowe trapery. Dziś świętuje swoje dwudzieste drugie urodziny. Świętuje samotnie, choć wokół niej przewija się tłum znajomych lub całkiem nieznajomych ludzi. Od samego rana ignoruje wiadomości z życzeniami. Już dawno temu odcięła się od znajomych. Odcięła się po tym jak straciła swojego najlepszego przyjaciela. Wtedy gdy straciła Maćka Kota.
Ciągle to rozpamiętuje, tłumaczy sobie, że tak postanowił Bóg. Jednak ciągle nie wie dlaczego On tak na prawdę wyjechał.
Ukradkiem wyciera kilka łez, które zawsze się pojawiają gdy wspomina.
Poprawia pasek od przewieszonej przez ramie torby i ruszyła dalej. Lubiła zimę. Zaczęła rozglądać się dookoła podziwiając ośnieżone dachy i drzewa. I wtedy staje się coś... dziwnego. Przez moment dostrzega po drugiej stronie ulicy postać Maćka. Jest zdziwiona, bo nie widziała się z nim od dobrych dwóch lat. Ale wszędzie pozna jego sylwetkę i uśmiech goszczący na twarzy.
- To przecież nie możliwe - mruknęła sama do siebie.
Kilkakrotnie mruga oczami i o dziwo ciągle go widzi! Kot nonszalancko opiera się o ścianę piekarni, z której po chwili wychodzi jego starszy brat. A później znikają z jej pola widzenia. Przez dłuższą chwilę blondynka musiała unormować szybsze bicie swojego serca, a to co najgorsze miało dopiero nastąpić.
Mróz coraz bardziej szczypie ją w policzki. Wchodzi na chwilę do spożywczaka i kupuje kilka produktów, których potrzebuje do zapełnienia lodówki. Pakuje zakupy do papierowej, ekologicznej torby i wychodzi ze sklepu nieoczekiwanie wpadając na... Maćka.
- Przepraszam - rzuca, nawet nie patrząc na kogo wpada.
- Mery? - Kot łapie dziewczynę za ramię próbując ją zatrzymać.
- Miło Cię znowu widzieć – fuka chcąc jak najszybciej oddalić się od skoczka –śpieszę się.
- Gdzie Cię mogę znaleźć? Chcę porozmawiać – znów ją zatrzymuje, tym razem już na zewnątrz.
- Mieszkam na Brodackiego. W starym domku rodziców – unika jego wzroku i odchodzi.
Zaczęła biec. Trącając co chwilę przechodniów przemierza kolejne ulice Zakopanego.
Dlaczego znów poczuła do niego coś więcej niż przyjaźń? Dlaczego znów jej serce szybciej zabiło? Dlaczego on powrócił i zniszczył jej teoretycznie ułożone życie? Dlaczego, no? Dlaczego?!
Wpada do domku, po drodze wywracając się o prowadzące na taras schodki. Wrzuca na hura zakupione produkty do lodówki, po czym szybko udaje się na poddasze. To jej ulubione miejsce. Siada na fotelu pod oknem i zaczyna układać sobie formułkę, którą później wyklepie Kotowi.
Nim się obejrzała po całym domku roznosi się dźwięk dzwonka ze drzwi. Zrywa się z miejsca i zbiega po schodach. Szybko dopada da drzwi, za którymi stoi Maciek. Spogląda na Nią wzrokiem przepełnionym tęsknotą, po czym zamyka ją w swoich ramionach. Oboje są zdziwieni. On swoją reakcją, Ona – jego zachowaniem.
Trzyma ją w uścisku od kilku dobrych chwil, ciesząc się jej bliskością.
- Przepraszam, tak bardzo przepraszam – szepcze, a jego głos wypełniony jest żalem. Tęsknił?  - jesteś na mnie zła?
- To chyba nie ja wyjechałam bez słowa wyjaśnienia – fuknęła odsuwając się od niego na bezpieczną odległość.
- Mańka, tak bardzo mi przykro.. ale pogubiłem się wtedy we własnym życiu. Daj mi się wytłumaczyć, proszę.
Blondynka z krzywym, wręcz wymuszonym uśmiechem odsuwa się na bok i gestem ręki zaprasza mężczyznę do salonu. Po chwili podaje mu kubek gorącej czekolady, a drugi ściska w dłoniach.
- Spanikowałem, gdy uświadomiłem sobie jedną ważną rzecz.. – rozpoczął, uprzednio parząc się w język gorącym napojem.

Dziś mam urodziny, pamiętasz jeszcze? 



*** 
coś te konkursy w skokach nie mają szczęścia się odbyć.
a Stefek Hula miałby sznase na naprawdę wysokie miejsce. 

oddaje w Wasze "posiadanie" kolejny epizod Maćka Kota. 
nie wiem co mam na temat tego na górze powiedzieć.
wyszło jak wyszło. 
gniotujemy. 

piątek, 22 listopada 2013

1000 metrów nad ziemią - 1

Szkolny dzwonek odbił się echem po kolorowych ścianach budynku.
Pierwszy dzień w nowej szkole... w podstawówce!
Gwar na korytarzu ustał, a uczniowie stadami wchodzili do klas. Także tutaj panowała zasada : kto pierwszy ten lepszy. Grupa chłopców, klasowych macho, zaczęła rozpychać się swoimi niezbyt umięśnionymi barami, aby zająć najlepsze, ostatnie ławki.
ONA też potrafi pokazać pazur i powalczyć o swoje, a tym bardziej jak chodzi o upatrzoną już wczoraj na rozpoczęciu roku ławkę zaraz przy oknie, skąd rozciągał się najlepszy widok na ośnieżone szczyty gór, na które ona mogłaby patrzeć godzinami.
Nikt nie usiadł obok niej. Dziwne? W tym wieku dla dzieciaka liczy się zabawa, a nie bezmyślne wpatrywanie się w widoczek za oknem, który oni w ciągu swojego siedmioletniego życia naoglądali się wystarczająco. Nie miała na głowie ani pięknych koczków, ani wymyślnych fryzur. Miała długie, jasne włosy, które mama co rano przed wyjściem czesze jej w dwa warkocze, a na końcu wiąże kolorowe wstążeczki. Jej oczy do złudzenia przypominały błękit nieba. Na nosie opierały się korygujące okulary z oprawkami z motywem królika Buggs'a, a na zęby założono jej aparat ortodontyczny. Nie przyciągała spojrzeń przedstawicieli płci przeciwnej, którzy woleli rzucać papierowymi samolocikami w utwardzone lakierem do włosów koki Zuźki czy Baśki.
Po powierzchownym zapoznaniu się z nowymi kolegami i koleżankami, z którymi od teraz blondynka będzie musiała zmagać się kilka godzin dziennie przez całe sześć lat podstawówki, pani wychowawczyni dała im czas na zabawę i utworzenie swoich "grupek".
Marysia całkowicie pochłonęło oglądanie książki, którą dostała na urodziny od taty. Dokładnie oglądała każdy obrazek przedstawiający najwyższe i najpiękniejsze góry świata. Zamarzyła jej się wyprawa na Mount Everest.  Chciała poczuć te emocje. Już w zeszłym roku, gdy jej tata - ratownik GOPR-u - pierwszy raz zabrał ją na przechadzkę łatwymi górskimi szlakami, postawiła sobie za cel zobaczyć "świat" ze szczytu najwyższej góry.

Nieoczekiwanie poczuła, że ktoś mocno szarpnął ją za włosy. Wystraszyła się przez co nieznacznie podskoczyła na krzesełku. Obróciła się dookoła chcąc namierzyć sprawcę tego karygodnego czynu, jednakże nikogo w pobliżu nie zobaczyła. Chłopcy siedzieli kilka ławek dalej śmiejąc się w najlepsze, tylko jeden z nich patrzył na nią takim dziwnym wzrokiem, a gdy ich spojrzenia się skrzyżowały posłał jej jeden z najpiękniejszych uśmiechów jaki kiedykolwiek widziała. Nie znała go, tak jak i reszty. Przeprowadziła się dopiero dwa tygodnie temu z Zakopanego, do odziedziczonego przez rodziców domu babci. Od przeprowadzki cały dniami siedziała za huśtawce i patrzyła na rozciągające się pasma gór. Nie kręciła jej zabawa lalkami i robienie głupich żartów pierwszym miłostkom. Wolała siedzieć z mamą na tarasie i oglądać chowające się za najwyższym szczytem słońce.
Zaraz po tym niewinnym uśmiechu policzki Marysi oblały się rumieńcem, więc speszona szybko odwróciła się przodem do tablicy.
Równo o trzynastej zadzwonił ostatni już dzisiejszego dnia dzwonek. Dzieciaki czym prędzej schowały swoje książki do plecaków i wybiegły ze szkoły. Przed budynkiem czekali już stęsknieni rodzice lub dziadkowie. Dziewczynka szybko zlokalizowała swoją mamę, po czym wbiegła w jej otwarte ramiona.
- Musimy dzisiaj odprowadzić jeszcze syna sąsiadki - oznajmiła pani Jadzia, gdy jej córka wreszcie skończyła opowiadać o przebiegu szkolnej części dnia - Maciek ! - zawołała, a jeden z chłopców momentalnie się odwrócił .

Zostali najlepszymi przyjaciółmi. Razem chodzili do szkoły. Razem z niej wracali. Siedzieli w jednej ławce. Wspólnie odrabiali lekcje i spędzali przerwy. Rozumieli się bez słów, czego często zazdrościli im ich znajomi. Wspierali się w trudnych dla ich nastoletniego życia chwilach. Po rozstaniach tonami jedli lody czekoladowe i pili kakao. Byli nierozłączni, jak dwie papużki.

Jednak nastąpił dzień przełomu. On wyjechał. Zniknął z jej życia i już nigdy się nie pojawił. Cierpiała. Próbowała zapomnieć, lecz kiepsko jej to wychodziło. Nie było nocy, kiedy by nie płakała. Nie było myśli, w której by o nim nie pomyślała. A on się nie odezwał ani słowem. Nie zostawił listu, nie wysłał smsa. Nawet nie powiedział gdzie, czy po co jedzie.
Brakowało jej go. Brakowało jej wspólnych rozmów, wybuchów niekontrolowanych śmiechów i ciepła jego ciała, do którego w każdej chwili mogła się przytulić.

Ich przyjaźń zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.  Rozpadła się jak zrzucona na podłogę szklanka. A przecież takie szklanki same się nie naprawiają, one przecież w ogóle się nie naprawiają!

To dlaczego, gdy teraz spotkali się na ulicy ich serca znowu ożyły i zaczęły bić tym samym rytmem? 


***
Taki tam króciutki wstępik do historii. 
Trzymajmy kciuki za naszych skoczków!
A jutro Hala Legionów <3

niedziela, 17 listopada 2013

Ona i On. Dwa różne światy, a tyle dla siebie znaczą - 8

To dziwne, kiedy budzę się rano i mam zupełnie inne spojrzenie na świat niż wczoraj w nocy.

Zastygła w bezruchu. Świat jej nagle zawirował przed oczami, a ciało zrobiło się ciężkie. 
- Anielo, czy Ty.. - urwała ocierając spływające po policzkach łzy. 
- Jestem Twoją matką - odparła dobrze wiedząc co chciała powiedzieć blondynka - przepraszam, ale nie miałam warunków żeby Cię wychować - schował twarz w dłonie i zaczęła płakać – jakieś dziesięć lat temu wróciłam do Warszawy, odnalazłam Cię, Piotr przyjął mnie do pracy nie wiedząc, że jestem Twoją matką.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej? – przerwała jej wyrzucając z siebie choć część emocji.
- Miałaś tu wszystko, czego ja nigdy bym Ci nie zapewniła, nawet w najmniejszym stopniu… Przepraszam, zrozumiem jeśli nie będziesz chciała mnie znać – dopakowała kilka książek do pudełka, po czym wstała z zamiarem opuszczenia pokoju.
- Wyjedziesz? – blondynka przełknęła głośno ślinę.
- Mam w Gdańsku starą przyjaciółkę, którą już dawno miałam odwiedzić – zatrzymała się w drzwiach.
- Odwiedzisz mnie kiedyś?
- Oczywiście. Nie chcę Cię znowu stracić – wróciła i pocałował ją w czoło – a teraz się spakuj. Karol zaraz tu będzie.
I wyszła zostawiając Biankę samą. Dziewczyna długo nie mogła pozbierać się po rozmowie ze swoją mamą. Ciągle nie mogła uwierzyć, że przez cały ten czas jej rodzicielka była tak blisko niej. Oparła się plecami o brzeg łóżka i zaczęła płakać. Łzami wielkimi jak ziarna grochu. Wreszcie poczuła, że jej życie składa się w jedną, spójną całość, że znalazła wszystkie puzzle układanki. Powoli odcina się od zaborczego przybranego ojca, odnalazła biologiczną matkę i ma u swojego boku osobę, którą może darzyć zaufaniem.
Właśnie ta osoba siada teraz koło niej i mocno przytula ją do swojej klatki piersiowej. To właśnie ten sam chłopak, który pomógł jej rozprawić się z dwójką napaleńców po derbach Warszawy.
- Nie płacz. Teraz zaczniesz nowe życie – odgarnął niesforny kosmyk włosów zagarniając go za ucho.
- Ja nawet nie mam się gdzie podziać – wyłkała spuszczając wzrok, bo przecież mokre plamy na jej bluzce, które pozostawiły spływające jak potoki łzy są o wiele ciekawszym widokiem i hipnotyzujące oczy Kłosa.
- Jak to nie masz? Mnie się tak szybko nie pozbędziesz! – zaśmiał się wpajając w blondynkę choć trochę optymizmu – jedziesz ze mną do Bełchatowa.
- Jesteś tego pewien? – zmarszczyła czoło i spojrzała na siatkarza.
- Oczywiście, tak jak tego, że dwa plus dwa daje cztery – pocałował ją w czubek głowy ponownie tuląc do swojego torsu – a teraz mów mi co jeszcze muszę spakować, a które pudła zanieść do Twojego samochodu.
Przez następne piętnaście minut w ekspresowym tempie udało im się spakować jej cały dobytek w kilka kartonów, które z trudem upchnęli w bagażniku jej auta. Pożegnała się z Astrem i Goldim, po czym wraz z Karolem pomogła Anieli załadować dwie walizki do zamówionej taksówki.
- Wyślij mi adres. Przyjadę – oznajmiła nie zwracając uwagi na pośpieszającego ją kierowcę.
- Na pewno – blondynka przytuliła się do swojej rodzicielki, która już po chwili zniknęła za rogiem ulicy.
- Nie pożegnasz się z ojcem? – zagadnął Karol, gdy pakowali ostatnią walizkę.
- To nie jest mój ojciec – wzruszyła obojętnie ramionami.
- Ale jednak wychowywał Cię przez całe Twoje życie – chłopak dalej naciskał. Złapał dłoń dziewczyny i spojrzał głęboko w jej smutne oczy – Bianka, nie bądź egoistką.
- Nie jestem jeszcze gotowa, aby ponownie spojrzeć mu w oczy. Zranił mnie. Cholernie mnie zranił. Potrzebuję czasu aby to wszystko sobie poukładać.
- Jak uważasz – mruknął unosząc delikatnie kąciki ust do góry – jedziemy?
Przytaknęła i zasiadła na miejscu pasażera odruchowo włączając radio.
- A Ty nie powinieneś być w hotelu z resztą drużyny? – zapytała, gdy byli już na obrzeżach Warszawy.
- Załatwiłem sobie u trenera powrót na własną rękę. Ma się ten urok osobisty – zaśmiał się, a jego dobry humor udzielił się też i współtowarzyszce podróży.
Przez całą podróż zachowywali się jak najlepsi przyjaciele, nie chcąc złamać tej bariery. Całe dwie godziny nie poruszali niebezpiecznych tematów, bo przecież będą mieli na to jeszcze czas.
- Jutro wypakujemy. Teraz chodźmy spać – złapał ją za rękę i nie pewnie splótł ich palce razem.
Uśmiechnęła się pod nosem spoglądając na ich złączone dłonie.
Zaczynała wszystko od nowa. Bez Piotra. Bez Daniela. Z dala od Warszawy. Przy boku faceta, na którym naprawdę zaczęło jej zależeć i to nie w ten sposób koleżeński, ale w ten przyozdobiony miłością.
- Mam tylko jeden pokój, więc nie będę Ci wciskał kitu, że będę spał na kanapie, bo i tak będziesz spała ze mną – zaznaczył na wejściu – poczekaj!
Zatrzymał ją w progu, gdy w jego głowie zapaliła się lampka z napisem super genialny pomysł. Wziął ja na ręce i niczym nowożeniec wniósł ją do mieszkania. Następnie postawił ją w przedpokoju jedną ręką zamykając na klucz drzwi.
- Kocham Cię – powiedział napierając na jej usta.
- Pakujesz się w to na całe życie, zdajesz sobie z tego sprawę? – odchyliła się kładąc swoje dłonie na jego umięśnionym torsie.
- Jak najbardziej. I wiesz co? Wyjdź za mnie! Wtedy będę miał pewność, że już do końca naszych dni będziesz tylko moja – wykrzyczał przepełniające go emocje podnosząc dziewczynę do góry.
- Głupek – zaśmiała się, uciekając z jego objęć.

- To jak wyjdziesz za mnie? – zapytał, gdy leżeli już w łóżku i bezmyślnie wpatrywali się w biały sufit.
- Ale że teraz? – uniosła się na łokciach i spojrzała na niego jak na największego idiotę świata, którym on niewątpliwie był.
- Chociażby jutro! Bądź dla mnie Julią, a ja będę Twoim Romeo – położył dłoń na jej policzku, delikatnie gładząc fakturę jej skóry.
- Ale oni umarli – prychnęła.
- Kurna – mruknął – nie doczytałem do końca.
- Ale przecież to miało tylko kilkadziesiąt stron – załamał ręce i ponownie opadła na miękki materac.
- I bądź tu romantycznym – fuknął odwracając się do niej plecami -  nie zabieraj mi w nocy kołdry, bo zrzucę Cię z łóżka!
- Wyjdę za Ciebie – szepnęła delikatnie przytulając się do jego pleców.
- Teraz to Ty sobie możesz ale wyjść na spacer – burknął strzelając największego focha w swoim życiu.

Czasami zachowywali się poważnie. Jak dorośli. Częściej jednak ich rozum nie dorównywał inteligencji pięciolatka, nie ubliżając oczywiście dzieciakom. Sami byli zaskoczeni tym, że pomimo tylu różnic udało im się nie pozabijać w jednym mieszkaniu, a nawet dogadywali się całkiem dobrze, licząc oczywiście kilka słów pomiędzy pocałunkami.
To dziwne, że wśród tylu ludzi odnaleźli siebie i potrafili zaakceptować wszystkie dzielące ich przepaście. On polubił zakupy i z uśmiechem na ustach mówił jak ładnie wygląda w setnej już tego dnia kreacji. Ona polubiła sport. Coraz częściej dawała się namawiać na przychodzenie na mecze, a kilka razy wybrali się również na przejażdżkę rowerową!
Ona była jak Julia. On był jak Romeo. Tylko, że od szekspirowskiego dramatu odróżnia ich zakończenie historii. Bo oni żyli długo i szczęśliwie, tak jak w tych wszystkich bajkach, które teraz czytają swoim dzieciom.


KONIEC.


wtorek, 12 listopada 2013

Ona i On. Dwa różne światy, a tyle dla siebie znaczą - 7

Moje najlepsze miejsce na ziemi jest gdzieś między Twoim prawym, a lewym ramieniem.

Obudziła się naga, opleciona jego umięśnionymi ramionami. Delikatnie wyślizgnęła się spod kołdry i zabierając z walizki potrzebne rzeczy weszła do łazienki. Wzięła chłodny prysznic, który choć trochę otrzeźwił jej umysł. Ubrała spodnie w kwiatki, różową bokserkę i malinową marynarkę. Spryskała szyję perfumami i wyszła z pomieszczenia.
- Ładnie się dziś ubrałaś – mruknął tuż nad jej uchem – ale niepotrzebnie, bo i tak zaraz ściągniesz te ubrania.
- Może lepiej coś zjedzmy – wyminęła go nakładając bo drodze na bose nogi szpilki.
Kątem oka zauważyła jak Daniel usiadł na kanapie i włączył telewizor. Faceci – pomyślała i wzięła się za szykowanie śniadania. Dość późnego śniadania, bo było już po dwunastej.
- Teraz już jesteś tylko moja – szepnął namiętnie wpijając się w jej usta.
Odsunęła się od niego, co lekko go zirytowało.
- Chciałabym pozwiedzać okolice – zrobiła najsłodszą minę jaką zdołała z siebie wykrzesać.
- Okolicę? Wolałbym zwiedzać okolice, ale Twoje brzucha – uśmiechnął się zadziornie układając dłonie na biodrach dziewczyny.
Powoli ściągał z niej kolejne ubrania, a ona tylko ukradkiem spoglądała na zegarek, który nieubłagalnie zbliżał się do godziny zapisanej na bilecie.
Jak na złość zaczął od gry wstępnej. Całował jej ciało milimetr po milimetrze, aż w końcu Bianka nie wytrzymała. Zebrała z podłogi swoje ubrania i zamknęła się w łazience. Nie zwracała uwagi na coraz głośniejsze pukanie do drzwi. Ubrała się i z impetem popchnęła drewnianą płytę.
- Gdzie się wybierasz? – załapał ją za dłoń, gdy zbierała z kuchennej wyspy torebkę.
- Nie Twój zasrany interes.
Stanowczym ruchem wywinęła się z uścisku Gołębiewskiego, co jeszcze bardziej go rozzłościło.
- Nigdzie nie idziesz, a tym bardziej do tego siatkarzyka – warknął wściekle przygniatając ją do ściany.
- Nie będziesz mną rządził! – wykrzyknęła wprost w jego twarz.
- I tu się grubo mylisz! Twój tata dobitnie dał mi do zrozumienia, że jesteś tylko moja – zaśmiał się szyderczo.
Spoliczkowała go. Wykorzystując chwilę jego nieuwagi kopnęła go w krocze i zwijając z komody kluczyki do samochodu wybiegła z domku.
Drżącą dłonią odpalała silnik, ale widząc wychodzącego na ganek Daniela wcisnęła gaz do dechy i odjechała w stronę Warszawy.
- Może jeszcze zdążę – modliła się w duchu pokonując kolejne kilometry.
Zaparkowała pod halą i zaczęła przeszukiwać swoją torebkę. Wysypała całą jej zawartość na fotel pasażera. Odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, gdy zza jej kosmetyczki wyleciał bilet. Pobieżnie wrzuciła wszystko z powrotem do środka i wyszła z auta.
Serce podchodziło jej do gardła gdy wchodziła na halę. Głośne dopingi kibiców obu drużyn wypełniały cały obiekt. Nie zdążyła. Ludzie zaczęli powoli opuszczać trybuny, a po zawodnikach nie było śladu.
Usiadła na plastikowym krzesełku w dolnym rzędzie i tępo wpatrywała się w płytę boiska. Łzy powoli rozmazywały jej pole widzenia. Nie czuła już nic oprócz bezradności. Za późno zrozumiała, że go kocha.
Długo siedziała na trybunie, aż w końcu jakiś pan z ochrony zainteresował się jej losem. Z ledwością wyłkała, że szuka Karola Kłosa, i że to bardzo ważne.
- Zawodnicy Skry powinni byś jeszcze w szatni – uśmiechnął się pokrzepiająco – zaprowadzę panią.
Niepewnie podążyła za mężczyzną w stronę wąskiego korytarza. Facet wskazał jej odpowiednie drzwi, ale ona nie odważyła się zapukać. Usiadła na ławeczce nieopodal i cierpliwie czekała. Przymykając oczy oparła się plecami o zimną ścianę. Na dworze zrobiło się już całkiem ciemno, co mogła zauważyć przez przeszklone drzwi.
- Jesteś – usłyszała cichy głos, po czym utonęła w jego wielkich ramionach.
- Jestem – wyszeptała podnosząc na niego zapłakane oczy.
- Nie musisz już płakać – opuszkami kciuka starł mokre strużki z jej policzków – On już nic Ci nie zrobi.
Jeszcze mocniej wtuliła się w jego ramiona, jakby bojąc się, że Karol zaraz zniknie.
- Już będę, zawsze – obiecał delikatnie muskając jej usta.
On pojechał do hotelu, z którego już jutro wyjeżdżał w podróż powrotną do Bełchatowa. Obiecała, że go odwiedzi, po czym sama wsiadła do danielowego auta i odjechała w stronę swojego domu.
W salonie paliło się światło co nie wróżyło nic dobrego. Po cichu weszła do środka, chcąc jak najszybciej wbiec po schodach na górę. Na próżno ściągała szpilki. Ojciec czekał już na nią w przedpokoju.
- Coś Ty najlepszego zrobiła?  - krzyknął nerwowo zaciskając dłoń na komodzie.
- Ja? To Ty obiecałeś mnie Danielowi! Jak mogłeś – nie szczędziła głosu wyrzucając z siebie kolejne emocje.
- Bo taki układ byłby dla Ciebie najlepszy.
- Mylisz się! Nie możesz wiedzieć co dla mnie jest najlepsze, bo przecież nawet nie jesteś moim biologicznym ojcem! Nie zdajesz sobie sprawy z tego co teraz czuje!
- Nie muszę. Jesteś pod moich dachem i będziesz robić to co Ci każe – chwycił ją za ramiona i mocno potrząsnął.
- Wiesz co? Masz racje! Czas się wyprowadzić! – pobiegła do swojego pokoju.
Wyjęła spod łóżka obszerną walizkę i zaczęła pakować najpotrzebniejsze ubrania.

Pani Aniela przyglądała się ich wymianie zdań z boku. Doskonale wiedziała, że Piotr nie jest ojcem Bianki. Adoptował ją wraz z teraz już świętej pamięci żoną zaraz po jej narodzinach, kiedy to pani Barbara nie mogła zajść w ciąże. Biologiczna matka oddała ją do adopcji, nie mając warunków aby ją wychować.
Nie pochwalała wybuchu swojego szefa, ale była dumna z Bianki za racjonalne myślenie i podjętą decyzję. Z kantorka wyjęła kilka kartonów i przemyciła je na górę.
- Przecież on Cię wywali – stwierdziła blondynka zabierając od gospodyni tekturowe pudła.
- To jest już nieważne – Aniela posłała w jej kierunku ciepły uśmiech i pomogła pakować rzeczy.
- Będzie mi Ciebie brakować – szepnęła ocierając cieknące po policzkach łzy.  

- Mi Ciebie też, córeczko – załkała tuląc ją do siebie.

środa, 6 listopada 2013

Ona i On. Dwa różne światy, a tyle dla siebie znaczą - 6

Idąc ulicą wciąż wyobrażam sobie setki sytuacji, w których mogłabym Cię za chwilę spotkać. Co powinnam powiedzieć, co zrobić, jak spojrzeć i jak bardzo udawać, że już o Tobie zapomniałam.


Otuleni miękką pościelą tworzyli sielankowy obrazek idealnej pary. Ale tak przecież nie było. Przecież on leciał tylko na jej ciało i względy u trenera, a ona nie wyznawała takiej wartości jak miłość, przynajmniej tak sobie wpajała.
Blondynka ocknęła się ze snu i powoli rejestrowała zarysy pokoju. Czuła się okropnie. Jej psychika rozpadła się na milion kawałeczków, a serce okalało się jeszcze grubszym drutem kolczastym. Ściągnęła rękę Daniela przyciskającą jej brzuch i ściągając z fotela szlafrok zniknęła w łazience. Nie spojrzała w lustro. Wstydziła się samej siebie, za to jak odreagowała znajomość z Karolem. Stanęła pod natryskiem, a lodowata woda strużkami oblewała jej nagie ciało. Zmyła z siebie dotyk piłkarza, który ni stad ni zowąd pojawił się w zaparowanej łazience.
- Myślałem, że uciekłaś – ucałował jej nagi obojczyk podając jeden z kilku puszystych ręczników.
- Jakim sposobem miałabym uciec z własnego domu? – prychnęła zdenerwowana okręcając ciało ręcznikiem.
- Pośpieszmy się. Aniela już pewnie czeka ze śniadaniem – zaśmiał się przyjaźnie.
- Zamierzasz zostać na śniadanie?
- Zamierzam spędzać tutaj znacznie więcej czasu, Kochanie.

Zeszli na dół, a gdy weszli do części „posiłkowej” parteru Gołębiewski splótł ich palce. Gospodyni uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła podawać śniadanie. – Moje drogie dzieci – pan Piotr w wyśmienitym humorze zajął swoje miejsce za stołem – jak miło widzieć Was razem.
Przeszły ją dreszcze. To wszystko nie miało tak wyglądać. On miał nie myśleć, że oni są razem. To miała być tylko jedna, nic nie znacząca noc. Ona miała nie udawać, że wszystko jest okej, bo nie było. Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, że z ogromnym poczuciem satysfakcji i wyższości zobaczyłaby minę Karola, gdy ten dowie się z pozoru idealnym, a w rzeczywistości jednostronnym związku.

I tak sobie żyli z dnia na dzień. Bianka, ku prośbom Daniela, przychodziła na treningi Polonii, on zabierał ją imprezy, razem spędzali wieczory w domowym zaciszu. Unikała jak ognia słodkich słówek, siłowo wmuszała w siebie pocałunki z piłkarzem, a od łóżkowej pikanterii uciekała jak diabeł od święconej wody. I to się jej udawało. Wszyscy wokół zachwycali się ich związkiem, a blondynka powoli sama zaczynała wierzyć, że łączy ich chemia, zapominając przy tym o Karolu.

Daniel miał wolny weekend. Postanowił zabrać Biankę do domku jego rodziców usytuowanym kilka kilometrów za Warszawą. Nie chciała jechać, ale on nie dał jej wyboru. Był zaborczy i porywczy, a ona bała się, że może ją uderzyć.
Tak więc piątkowego popołudnia wpakowała walizkę do danielowego samochodu i wtedy zobaczyłaś jego.
Wrócił. Tak jak obiecał, po równych dwóch tygodniach znów zawitał w stolicy. Nie zapomniał o Niej. Nie mógł wyrzucić jej z głowy. Owładnęła jego myślami. Nie mógł skupić się na treningach. W ostatnim meczu wyleciał z podstawowej szóstki, a to wszystko przez Nią. Przez jej uśmiech, dołeczki w policzkach, błyszczące oczy i wyjątkowy charakter, który skradł jego serce, na dobre.
Korzystając z tego, że Gołębiewski omawia coś jeszcze z jej ojcem, zebrała w sobie całą odwagę i delikatnie zbliżyła się do Karola.
- Wyjeżdżasz? – spytał z żalem wypisanym na twarzy.
- Na weekend. Z Danielem – odparła wzruszając ramionami.
- Mnie nie oszukasz – ujął jej twarz w dłonie – nie jesteś z Nim szczęśliwa.
Czytał z Niej jak z otwartej książki. Wystarczyło, że spojrzy w jej oczy i będzie wiedział wszystko, bo ją kocha. Cholernie kocha. A człowiek zakochany widzi o wiele więcej niż normalny.
- Co Ty możesz o mnie wiedzieć? – poruszyła się gwałtownie.
- Wiem więcej niż możesz sobie wyobrazić. Bianka, dlaczego mi to robisz? Nie widzisz, że kurewsko mi na Tobie zależy i jestem w Tobie bezgranicznie zakochany?
- Karol proszę Cię, przestań. Daniel zaraz przyjdzie. Powinieneś już pójść.
- Ja z Ciebie nie zrezygnuje. Udowodnię Ci, że nie pasujecie do siebie z Danielem. Proszę Cię przemyśl to wszystko. Jutro gram mecz na Torwarze. Przyjdź – wcisnął jej w dłoń tekturowy kartonik, po czym ucałował jej czoło i zniknął we wnętrzu swojego samochodu. 
Wrzuciła bilet do przewieszonej przez ramię torebki, a słysząc trzask zamykanych drzwi od domu, odwróciła się na pięcie.
- Miłego weekendu – Piotr zamknął za córką drzwi sportowego auta.
Teraz już nie było odwrotu. Musiała jechać z Gołębiewskim. Przez całą podróż nie odezwała się ani słowem. Wbiła wzrok w krajobrazy przelatujące za szybą. Nawet się nie obejrzała, a byli już na miejscu. Rzucił w jej stronę kluczami, a sam wyjął z bagażnika walizki.
- Teraz już jesteś tylko moja – wyszeptał przyciągając ją do siebie.

Łapczywie zrywał z niej ubrania całując nagie ciało. Nie broniła się. Sama mu na to pozwoliła dwa tygodnie temu, a teraz przyszło jej płacić za swoją głupotę. Uśmiechała się do Niego zalotnie, bo przed oczami wcale nie widziała twarzy Daniela. W myślach ciągle miała Karola. Karola, z którym postanowiła się spotkać. Jutro. Na Torwarze. Nawet jeśli musiałaby uciekać z żelaznego uścisku piłkarza. 





sobota, 2 listopada 2013

Ona i On. Dwa rożne światy, a tyle dla siebie znaczą - 5

Jestem samolubna, niecierpliwa i trochę niepewna siebie.
Popełniam błędy, tracę kontrolę i czasem jestem trudna do zniesienia.
Ale jeśli nie potrafisz znieść mnie, kiedy jestem najgorsza,
to cholernie pewne, że nie zasługujesz na mnie, kiedy jestem najlepsza.


Nie przejęła się próbującym się z nią skontaktować tatą i Danielem. Tak po prostu pierwszy raz w życiu na poważnie olała swojego ojca nie dając mu znać, gdzie jest i kiedy wróci. Spędziła naprawdę miłe popołudnie w towarzystwie Karola.
Nie popędziła jak na złamanie karku do łazienki, gdy w czasie filmu popłakała się ze śmiechu i prawie rozmazała makijaż. Nie poprawiła roztrzepanej przez chłopaka fryzury. On nie wymaga od niej idealności pod każdym względem. Polubił ją naturalną, roztrzepaną i wredną. Polubił ją taką jaka naprawdę była.

Było już późno. Galeria miała zostać zaraz zamknięta, a oni dopiero zbierali się do wyjścia. Okazał się, że zaparkował samochód zaraz koło jej BMW. Oparł się nonszalancko o swoje auto i przyglądał się blondynce, która pakowała do bagażnika torby z ubraniami.
- Jutro wyjeżdżam – przełknął głośni ślinę.
- Miłej podróży – wyminęła go, nie chcąc dać po sobie poznać, że wcale z tego faktu nie jest zadowolona.
- Przyjadę jeszcze, obiecuje – złapał ją za dłoń.
Nie chciał wyjeżdżać. Nie chciał jej opuszczać. Nie chciał się z nią rozstawać. Nie wyobrażał sobie dnia bez spojrzenia w jej niebieskie oczy, a przecież znają się dopiero od wczoraj.
- Będziesz na mnie czekać? – zapytał próbując odszukać wzrok dziewczyny – będę w Warszawie za dwa tygodnie.
Uśmiechnęła się nieznacznie, po czym zniknęła w czeluściach swojego samochodu. Odpaliła silnik i  nawet nie patrząc w lusterku odjechała. Postanowiła, że już nigdy nie dopuści do ich spotkania, bo po dzisiejszym dniu on w pewnym sensie uzależnił ją od siebie. Zadrżała włączając kierunkowskaz. Jeszcze nie było za późno. Jeszcze mogła zawrócić. Zaczęła płakać. Spojrzała w lusterku, a widząc jego samochód czym prędzej nacisnęła pedał gazu i odjechała. Zostawiła go w tyle. Pozbyła się problemu.
Parkując na podjeździe otarła mokre policzki. Zabrała z siedzenia obok torebkę i otworzyła bagażnik, aby wyjąć torby.
Zobaczyła zarys postaci na drugiej stronie ulicy. Zbliżała się w jej kierunku z dość szybką prędkością. Przestraszyła się i przyśpieszyła wyjmowanie zakupów. Nieoczekiwanie poczuła woń męskich perfum, a przed sobą zobaczyła Karola.
- Czemu płaczesz? – wyszeptał opuszkami palców ścierając z jej twarzy łzy.
- To tylko alergia – burknęła zamykając klapę bagażnika.
- Bianka.. nie oszukuj mnie – mruknął zagarniając niesforny kosmyk jej włosów za ucho.
- Czego Ty ode mnie chcesz?! – uderzyła pięścią w jego klatkę piersiową.
Nie powiedział nic. Wpił się w jej usta, chcąc zapamiętać ich kształt i smak. A potem odszedł. Wsiadł do samochodu i odjechał. Odjechał zostawiając blondynkę osłupiałą na środku podjazdu. Zanim pogodziła się z zaistniałą sytuacją minęło kilka dobrych minut. Wbiegła do domu od razu udając się do swojego pokoju. Zauważyła palące się w salonie światło, ale zignorowała obecność jakichkolwiek gości, czy czekającego ojca. Runęła jak długa na łóżko wypłakując wszystkie smutki i złości w poduszkę.
Wzdrygnęła się, gdy poczuła męską dłoń na swoich lędźwiach. Przez chwilę przeszło jej przez myśl, że może to Karol, że może wrócił.
- Zabije skurwysyna – krzyknął, gdy tylko zobaczył jej zapłakaną twarz.
- Kto Cię tutaj wpuścił? – błyskawicznie podkuliła nogi i przesunęła się na drugi koniec materaca.
- Czekałem z Twoim tatą. Martwiliśmy się o Ciebie i najwidoczniej mieliśmy rację. Nie możesz się z nim widywać – oznajmił łapiąc ją za dłoń.
To nie było to samo co dotyk Karola. Żaden prąd ani fala ciepła nie zalała jej organizmu.
- Nie możecie mi tego zakazać.
- Bianik spójrz na siebie! Jesteś w opłakanym stanie. Rozczochrane włosy, spuchnięte oczy i czerwony nos. On źle na Ciebie działa!
- Co Ty możesz w ogóle o nim wiedzieć.
- Nie muszę wiedzieć nic, ale widzę jak na Ciebie działa. Chodź do mnie – otworzył ramiona i przygarnął jej ciało do siebie – prześpij się i zapomnij o nim.
Próbowała usnąć w objęciach Danielowych ramion.  Zamknięta w jego szczelnym uścisku. Ale nie zapomniała. Ciągle w myślach miała jego wygląd, na ustach czuła jego usta, a na ciele jego dotyk. Gołębiewski nie był w stanie zastąpić jej Karola, co nie zmienia faktu, że musiała zapomnieć.
Nie zważając na konsekwencje swojego czynu uniosła się delikatnie i przyłożyła swoje wargi do warg piłkarza. Chciała jak najszybciej zmyć i wyrzucić z siebie wszystko co związane z Karolem.
Zdjął z niej bluzkę językiem wytaczając ścieżkę od szyi, między jej piersiami, aż do pępka. A później pozbył się jej spodni. Całował wewnętrzną stronę jej ud, stopniowo pozbywając się też swoich ubrań. Miał ją. Oddała mu się całkowicie. Tłumił jej jęki pocałunkami.
Ale nawet to nie potrafiło wyrzucić z jej głowy Karola.
- Kocham Cię piękna – wyszeptał kładąc głowę na jej brzuchu.
Nie wydobyła z siebie żadnego, nawet najmniejszego dźwięku. Rozczochrała jego włosy delikatnie naciskając skórę głowy palcami. On usnął. Ona nie potrafiła. Przez całą noc nie zmrużyła oka. Wstydziła się tego co zrobiła. Ale chciała zapomnieć. Tylko, że nawet seks z Gołębiewskim nie pozwolił nawet w najmniejszym stopniu pozbyć się chociażby jego uśmiechu.








Ahahahahaah.

Lubię utrudniać sobie życie.