Od dobrej godziny siedzę obok Antka na zimnych balkonowych płytkach i beznamiętnie wpatruje się w rząd dziewięciu cyferek zapisanych na moim telefonie.
Zadzwonić, czy nie zadzwonić? - oto jest pytanie.
Co by było gdybym zadzwoniła?
Zaczęlibyśmy ze sobą esemesować. Dzwonić do siebie codziennie, aż w końcu byśmy się umówili. Stopniowo byśmy się poznawali, aż w końcu ON, kimkolwiek jest, stwierdziłby, że nie jestem w jego typie, ze jestem szara i nudna.
Tak, tak za pewne by było.
No chyba, że w ogóle nie odebrałby połączenia, bo opcja żyli długo i szczęśliwie nie pasuje do scenariusza jakie pisze mi życie.
- jeżeli ty nie zadzwonisz to ja to zrobię - ostrzegł Antek wyciągając rękę po mój telefon.
Dobrze, że posiadam jakikolwiek refleks i szybko odsunęłam dłoń z komórką.
- no Luiza, nie bądź taka. Co Ci szkodzi? Przecież nie musisz z nim nawet rozmawiać. Po prostu sprawdzimy czy w ogóle odbierze - przekonywał mnie jak tylko mógł, ale ja nie mogłam się przełamać.
Taka jest właśnie moja aspołeczność.
Duszę się w tłumie ludzi. Czuję się osaczona, gdy muszę przejechać dwa przystanki zatłoczoną komunikacją miejską. Dodatkowo dochodzi jeszcze moja nieśmiałość. Nie potrafię otworzyć gęby nawet to siostry Antka, która czasem odwiedza mnie z bratem. A gdy ktoś na mnie chociażby wpada, wolę po prostu szybko się ulotnić i nie wdawać się w niepotrzebną wymianę zdań.
Ludzie, a w szczególności Ci, których widzę pierwszy raz na oczy, to zło. Nigdy do końca nie wiesz do czego mogą się posunąć, co są w stanie zrobić, jakie są bariery ich wychowania. Boję się ludzi.
Dlatego brak mi odwagi, aby nacisnąć tą cholerną zieloną słuchawkę. Wolę zapomnieć o tym facecie, o tym bilecie, w który gapię się każdego wieczora przed zaśnięciem. Gdy tylko moje powieki opadają znużone ciężkim dniem, widzę Jego przymrużone oczy i ten szczery uśmiech. Motylanoga, przecież ja nie mogłam się w nim zauroczyć... to nie możliwe.
- wiem, że mnie zabijesz, ale nie mogę patrzeć jak marnujesz swoją życiową szansę.
Chwilę przetrawiałam jego słowa, ale na reakcje czasu już nie miałam. Antek bez problemu swoją długą ręką wyrwał mi telefon.
- nie rób tego - warknęłam, ale na próżno.
Włączył tryb głośnomówiący.
Jeden sygnał, drugi sygnał, trzeci sygnał.
Nie odbieraj. Proszę, nie odbieraj - powtarzałam w myślach jakby to miało coś zmienić. Nadzieja matką głupich?
- halo? - rozbrzmiał głos po "drugiej stronie".
Miałam ochotę zakończyć połączenie, ale Antek skutecznie mi to uniemożliwiał. Skubany, mógłby w końcu przestać odwiedzać tą siłownie.
- mówi Antoni Parełko. Jestem przyjaciele, Luizy Wójcik. Wiesz, ta drobna blondynka, której na bilecie PKP zapisałeś swój numer, kojarzysz?
Zabiję go kiedyś !
- ach tak pamiętam, ale...
- ale dlaczego dzwonie ja, a nie ona ? - przerwał mu wypowiedź.
- dokładnie.
- wiesz Luśka jest bardzo nieśmiałą dziewczyną.
No normalnie ukatrupie! Zabije. Poćwiartuje siekierką. Wsadzę do worka i zakopię.
- no to może wy sobie teraz porozmawiacie - Antek uśmiechnął się pokrzepiająco w moją stronę, a ja miałam ochotę palić go wzrokiem.
Wyłączył tryb głośnomówiący i oddał mi telefon.
- a więc Luiza... - jego głos przysporzył mnie o palpitacje serca - Luiza? Jesteś tam?
- jestem - wychrypiałam niepewnie.
Zaschło mi w gardle. Wielka gula utknęła mi w przełyku uniemożliwiając skuteczne mówienie.
- ja już twoje imię znam, ale mojego jeszcze nie - zaśmiał się melodycznie.
I nie chcę znać. Nie chcę się przywiązywać. Nie mów, proszę.... Albo mów, lubię Twój głos.
- Andrzej, Endrju, Andrzejko, do wyboru do koloru.
- miło mi Andrzeju - z ledwością poskładałam to głupio brzmiące zdanie.
W "tle" rozmowy dało się słyszeć hałas i jakieś głosy. Kobiecie? Męskie?
- bardzo Cię przepraszam Luizo, ale śpieszę się troszeczkę . Zadzwonię jeszcze.
Połączenie zakończone.
Olał mnie? Nie zadzwoni, na pewno nie zadzwoni. Pogadała chwilę i dziękujemy, prosimy o następną, bo przecież kto chce zadawać się z taką sierotą jak ja, która nawet wodę na herbatę potrafi przypalić.
O Kuźwa! Zapomniałam, że miałam zrobić herbatę!
poniedziałek, 24 czerwca 2013
Przemoknięte serca miast - 1
Samotność doskwiera każdemu. Małemu dziecku gdy rodzice nie mają czasu na zabawę z nim. Nastolatce gdy przychodzi do nowej szkoły i od samego początku staje się odludkiem. Studentce gdy zamiast imprezować ze znajomymi, zakuwa do następnego kolokwium. Doskwiera również w miłości. Gdy wokół widzisz same zakochane pary trzymające się za rączki, skradające sobie co chwilę niewinne buziaki. A Ty stoisz gdzieś między nimi, sama, bez partnera, bez miłości swojego życia. Nie masz kogo kochać, do kogo się przytulić, z kim porozmawiać. Jesteś sama. Wtedy również doskwiera samotność. I to jedna z tych najboleśniejszych.
Taka właśnie jest moja samotność. Cztery ściany, ciepły koc i kubek gorącej herbaty. Nie zapominajmy o tonie notatek leżących w kompletnym nieładzie praktycznie w całym mieszkaniu, które to mój mózg musi w jak najszybszym tempie przyswoić. Jest również sąsiad, a raczej jego pies, który co najmniej dwa razy w tygodniu ląduje na mojej kanapie, gdyż jego właściciel wybiera się odsterować na imprezie. Więc to chyba już wszystko. Cały mój świat zamknięty w dwudziestu czterech metrach kwadratowych.
Leniwie podnoszę się z kanapy, aby otworzyć drzwi do których już od dobrej chwili ktoś się dobija. Ewidentnie za długo siedziałam na niej w bezruchu, gdyż zaraz po doprowadzeniu ciała do pionu zakręciło mi się w głowie. Odczekałam, aż mój stan się unormuje, po czym ociążałym krokiem podążyłam do minimalnych rozmiarów korytarza. Jedno spojrzenie w "oko Judasza" utwierdziło moje przekonania i już po chwili po całym mieszkaniu rozniósł się Jego gardłowy śmiech.
Znów pominęłam Go w swoich retrospekcjach, chyba jest już do tego przyzwyczajony.
Antek. Mój kochany Antek. Jedyny człowiek, który akceptuje mnie taką jaką jestem. Jest ideałem każdej kobiety. Ideałem przyjaciela. Wysoki. Dobrze zbudowany. Brunet. Zielone - pełne nadziei - oczy. Nie, nie jest siatkarzem. Jest studentem na kierunku, którego nigdy nie udało mi się zapamiętać.
- A ty znowu piszesz te bzdety ? - pokiwał z politowaniem głową spoglądając na Word'a otwartego na moim laptopie.
- To nie są bzdety - uderzyłam Go mocno w ramię, co i tak nie wywarło na nim większego wrażenia. Skubany, nie zapomina odwiedzać siłowni.
- No tak zapomniałem. To Twoja historia - zrezygnowany rzucił się na kanapę.
- Autobiografia - poprawiłam go nurkując w kuchennej szafce w poszukiwaniu słoiczka z sypaną herbatą owocową, gdyż tylko taką pije mój przyjaciel.
- Jak ją wydasz, to daj chociaż przeczytać.
- Jak będziesz mi ciągle przeszkadzał to na pewno jej nie skończę - fuknęłam zalewając filiżanki z herbatą.
Kolejna ciekawostka - Antek pije takie ciepłe napoje jedynie z porcelanowych filiżanek. Paranoja? Mówiłam, że jest ideałem przyjaciela. Na chłopaka, narzeczonego, czy męża w ogóle się nie nadaje.
- Na jakim etapie pisania jesteś? - dobrze wiem, że tylko udaje, że go to interesuje.
- Na teraźniejszości. Właśnie użalałam się nad swoją samotnością, gdy zastukałeś do mych drzwi.
- I jak rycerz na białym koniu przybyłem wyrwać swą księżniczkę ze szponów zdziczenia - i znów po całym mieszkaniu rozniósł się jego charakterystyczny śmiech.
- Wcale nie dziczeje - naburmuszona usiadłam obok niego kładąc filiżanki na notatkach z ostatniego wykładu.
- Jasne. Kiedy ostatnio wyszłaś na jakąś impezę? Wyjechałaś na weekend za miasto? Czekaj, nie odpowiadaj. Sam zgadnę - zrobił minę myśliciela - bardzo dawno temu.
- Nie przesadzaj. Wiesz, że nie lubię tej udawanej dobroci innych ludzi.
- Wiem - odparł i wziął ze stolika swoją filiżankę, która zostawiła mokry okrąg na zapisanej drobnym drukiem kartce.
Siedzieliśmy w ciszy, co chwilę zatapiając wargi w stygnącym napoju.
- Jadę dziś do rodziców. Ciebie widzę tam w piątkowy wieczór. Tutaj masz bilet na pociąg.
Takie zachowanie mnie już nie szokuje. Wywijał mi taki numer już nie raz, ale zawsze udało mi się jakoś wykręcić. Tym razem nie daje mi dojść do słowa tylko na szybko żegna się całusem w policzek i wychodzi.
Chociaż tego weekendu nie spędze sama w czterech ścianach, a w małej górskiej miejscowości. Znów pochodzimy po Sudetach. Znowu pooddychamy tym innym, świeżym powietrzem. Odpoczniemy. Ja i mój najlepszy przyjaciel.
Nazywam się Luiza Wójcik i horoskop przepowiedział mi, że wkrótce moje życie zmieni się diametralnie. Oby. Bo mam już dość mojego mieszkanka. Kupiłabym sobie kota, aby nie siedzieć godzinami sama, ale babcia zawsze powtarzała mi, że przez te futrzaki zostanę starą panną. Nie chce nic mówić, ale grozi mi to nawet bez kotów.
Taka właśnie jest moja samotność. Cztery ściany, ciepły koc i kubek gorącej herbaty. Nie zapominajmy o tonie notatek leżących w kompletnym nieładzie praktycznie w całym mieszkaniu, które to mój mózg musi w jak najszybszym tempie przyswoić. Jest również sąsiad, a raczej jego pies, który co najmniej dwa razy w tygodniu ląduje na mojej kanapie, gdyż jego właściciel wybiera się odsterować na imprezie. Więc to chyba już wszystko. Cały mój świat zamknięty w dwudziestu czterech metrach kwadratowych.
Leniwie podnoszę się z kanapy, aby otworzyć drzwi do których już od dobrej chwili ktoś się dobija. Ewidentnie za długo siedziałam na niej w bezruchu, gdyż zaraz po doprowadzeniu ciała do pionu zakręciło mi się w głowie. Odczekałam, aż mój stan się unormuje, po czym ociążałym krokiem podążyłam do minimalnych rozmiarów korytarza. Jedno spojrzenie w "oko Judasza" utwierdziło moje przekonania i już po chwili po całym mieszkaniu rozniósł się Jego gardłowy śmiech.
Znów pominęłam Go w swoich retrospekcjach, chyba jest już do tego przyzwyczajony.
Antek. Mój kochany Antek. Jedyny człowiek, który akceptuje mnie taką jaką jestem. Jest ideałem każdej kobiety. Ideałem przyjaciela. Wysoki. Dobrze zbudowany. Brunet. Zielone - pełne nadziei - oczy. Nie, nie jest siatkarzem. Jest studentem na kierunku, którego nigdy nie udało mi się zapamiętać.
- A ty znowu piszesz te bzdety ? - pokiwał z politowaniem głową spoglądając na Word'a otwartego na moim laptopie.
- To nie są bzdety - uderzyłam Go mocno w ramię, co i tak nie wywarło na nim większego wrażenia. Skubany, nie zapomina odwiedzać siłowni.
- No tak zapomniałem. To Twoja historia - zrezygnowany rzucił się na kanapę.
- Autobiografia - poprawiłam go nurkując w kuchennej szafce w poszukiwaniu słoiczka z sypaną herbatą owocową, gdyż tylko taką pije mój przyjaciel.
- Jak ją wydasz, to daj chociaż przeczytać.
- Jak będziesz mi ciągle przeszkadzał to na pewno jej nie skończę - fuknęłam zalewając filiżanki z herbatą.
Kolejna ciekawostka - Antek pije takie ciepłe napoje jedynie z porcelanowych filiżanek. Paranoja? Mówiłam, że jest ideałem przyjaciela. Na chłopaka, narzeczonego, czy męża w ogóle się nie nadaje.
- Na jakim etapie pisania jesteś? - dobrze wiem, że tylko udaje, że go to interesuje.
- Na teraźniejszości. Właśnie użalałam się nad swoją samotnością, gdy zastukałeś do mych drzwi.
- I jak rycerz na białym koniu przybyłem wyrwać swą księżniczkę ze szponów zdziczenia - i znów po całym mieszkaniu rozniósł się jego charakterystyczny śmiech.
- Wcale nie dziczeje - naburmuszona usiadłam obok niego kładąc filiżanki na notatkach z ostatniego wykładu.
- Jasne. Kiedy ostatnio wyszłaś na jakąś impezę? Wyjechałaś na weekend za miasto? Czekaj, nie odpowiadaj. Sam zgadnę - zrobił minę myśliciela - bardzo dawno temu.
- Nie przesadzaj. Wiesz, że nie lubię tej udawanej dobroci innych ludzi.
- Wiem - odparł i wziął ze stolika swoją filiżankę, która zostawiła mokry okrąg na zapisanej drobnym drukiem kartce.
Siedzieliśmy w ciszy, co chwilę zatapiając wargi w stygnącym napoju.
- Jadę dziś do rodziców. Ciebie widzę tam w piątkowy wieczór. Tutaj masz bilet na pociąg.
Takie zachowanie mnie już nie szokuje. Wywijał mi taki numer już nie raz, ale zawsze udało mi się jakoś wykręcić. Tym razem nie daje mi dojść do słowa tylko na szybko żegna się całusem w policzek i wychodzi.
Chociaż tego weekendu nie spędze sama w czterech ścianach, a w małej górskiej miejscowości. Znów pochodzimy po Sudetach. Znowu pooddychamy tym innym, świeżym powietrzem. Odpoczniemy. Ja i mój najlepszy przyjaciel.
Nazywam się Luiza Wójcik i horoskop przepowiedział mi, że wkrótce moje życie zmieni się diametralnie. Oby. Bo mam już dość mojego mieszkanka. Kupiłabym sobie kota, aby nie siedzieć godzinami sama, ale babcia zawsze powtarzała mi, że przez te futrzaki zostanę starą panną. Nie chce nic mówić, ale grozi mi to nawet bez kotów.
czwartek, 13 czerwca 2013
przemoknięte serca miast - 2
Zajęłam miejsce w przedziale i jak zwykle zniknęłam za ekranem laptopa. Pisanie daje mi nadzwyczajną siłę w pokonywaniu trudności kolejnych dni. Pisanie pozwala mi pozbyć się negatywnych emocji, uporać się z tym co dawno zaliczyłam do kupki rzeczy niewykonalnych.
Kolejne przystanki mijały za oknem. Krajobraz zmieniał się z nizinnego na coraz bardziej wyżynny.
Życie przemyka nam między palcami właśnie tak jak te widoki obserwowane z wnętrza pociągu, a my nawet nie jesteśmy w stanie go zatrzymać. Można zaryzykować stwierdzeniem, że życie bawi się z nami w ganianego. Niby mamy je już w garści, niby je kontrolujemy, ale rzeczywistość jest całkiem inna. Bardziej bolesna.
Pogrążona we własnych przemyśleniach prawie przegapiłam swój przystanek. Chwilę mocowałam się z walizką, po czym wpadłam w ramiona Antka. Na przywitanie? Oj nie. Tak na prawdę potknęłam się o leżący na chodniku plecak jednego z podróżnych i mój przyjaciel bardzo dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
Jego rodzice przywitali mnie z otwartymi ramionami. Dopiero teraz zorientowałam się, że taka odskocznia od zgiełku wielkiego miasta była mi potrzebna. Świeże, górskie powietrze dało mi nowe siły i nadzieję na lepsze, może nawet mniej szare jutro. Nadzieję, której tak bardzo potrzebowałam.
To co dobre szybko się kończy. Tak też stało się z moim wypadem w góry. Ostatni wieczór spędziłam z Antkiem na drewnianej werandzie domu jego rodziców. Byliśmy zapatrzeni w zachodzące za górami słońce i pogrążeni w rozmowie. Rozmowie o niczym. Zaczęliśmy od pogody, poprzez studia, życie codzienne, skończyliśmy na miłości. Oboje nie potrafiliśmy znaleźć drugiej połówki. Antek szukał, starał się. Ja nawet nie chciałam słyszeć o jakimkolwiek związku. Przecież takie "chodzenie" to nie dla mnie.
Zasunęłam zasłonę w drzwiach i opadłam na fotel, z którego poleciał kurz. Porządek w naszych kolejach stoi na wysokim poziomie jak widać. Czekał mnie samotny powrót do domu. Antek jeszcze został, bo mógł sobie na to pozwolić. Mnie czekał w tym tygodniu jeszcze egzamin. Wyjęłam więc z torebki notatki. Kartka po kartce. Zdanie po zdaniu odjeżdżałam coraz dalej na północ kraju. Nawet nie wiem w którym momencie do mojego przedziału ktoś wszedł.
- mogę? - jego głęboki głos zadźwięczał w moich uszach.
Bałam się podnieść głowy i spojrzeć na mężczyznę. Skinęłam tylko głową i dalej kontynuowałam czytanie. Teraz ze skoncentrowaniem się było o wiele gorzej. Ciągle czułam wzrok pasażera na swoim ciele. Ciągle również nie obdarzyłam go spojrzeniem.
W końcu zebrałam całą swoją odwagę, której zbyt wiele nie było i uniosłam wzrok znad kartek. Na moje szczęście mężczyzna właśnie drzemał sobie w najlepsze. Mogłam więc mu się przyjrzeć bez najmniejszego skrępowania. Miał małe oczy, piękny uśmiech, lekki zarost i perfekcyjnie ułożone nieco dłuższe włosy. Biła od niego pozytywna energia, którą wręcz zarażał otoczenie. Zarażał mnie. Na sam widok jego uniesionych do góry kącików ust sama się uśmiechnęłam. Tą chwilę przerwał nam jednak kontroler biletów.
Kilkanaście minut później mój milczący towarzysz zaczął zbierać się do wyjścia. Opuszczając przedział zabrał ze sobą część moje dzisiejszego optymizmu. Podświadomie liczyłam, że może kiedyś spotkam się z nim jeszcze raz, że zbiorę się na jeszcze większą odwagę i zagadam, co u mnie było rzeczą wręcz niemożliwą. A może to ta chwila, w której może życie ma obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni? Może to ten facet, który miał zmienić moje życie, a ja nie wykorzystałam tej okazji, zmarnowałam ją. Jeżeli to prawda to już nigdy nie wybaczę sobie samej, nie wybaczę sobie tej cholernej nieśmiałości i strachu przed nowymi znajomościami, nie wybaczę sobie swoich głupich wad.
W końcu przyszedł czas i na mnie. Zdjęłam z półki swoją walizkę ledwo utrzymując równowagę. Z siedzenia zgarnęłam notatki i laptopa, a z małego, podręcznego stolika mój notes. Ku mojemu zaskoczeniu spod notesu wypadł bilet. I to na pewno nie był mój bilet. Celem podróży była Łódź. Rzeczą jasną jak słońce jest to kim jest posiadacz biletu. Wsunęłam kartonik do kieszeni i zabrałam swoje rzeczy. Warszawa znów mnie przywitała swoim zaspalinionym powietrzem i tłumem ludzi oczekujących na zbawienie, bo na nic innego nie przyszło im już czekać.
Droga do mieszkania nie zajęła mi zbyt dużo czasu. Ogarnęłam wzrokiem salon, w którym moje roślinki, wręcz wołały o wodę. Sahara - westchnęłam patrząc na stan ziemi w doniczkach.
Wieczorem , gdy siedziałam już znużona na kanapie, a w telewizji leciał kolejny odcinek tak kultowego polskiego serialu, przypomniał mi się mężczyzna z pociągu. Sięgnęłam po bilet i przez chwilę obracałam kartonik w rękach. Nie wiem dlaczego zabrałam ten kawałek papieru z pociągu. Może po prostu chciałam mieć jaką pamiątkę po... nim. Wgapiałam się tępo w zapisane na bilecie literki, aż w końcu zorientowałam się, że coś tu nie gra. I nie grało. Bo co robi rząd dziewięciu cyferek z dopiskiem zadzwoń na bilecie PKP?
Kolejne przystanki mijały za oknem. Krajobraz zmieniał się z nizinnego na coraz bardziej wyżynny.
Życie przemyka nam między palcami właśnie tak jak te widoki obserwowane z wnętrza pociągu, a my nawet nie jesteśmy w stanie go zatrzymać. Można zaryzykować stwierdzeniem, że życie bawi się z nami w ganianego. Niby mamy je już w garści, niby je kontrolujemy, ale rzeczywistość jest całkiem inna. Bardziej bolesna.
Pogrążona we własnych przemyśleniach prawie przegapiłam swój przystanek. Chwilę mocowałam się z walizką, po czym wpadłam w ramiona Antka. Na przywitanie? Oj nie. Tak na prawdę potknęłam się o leżący na chodniku plecak jednego z podróżnych i mój przyjaciel bardzo dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
Jego rodzice przywitali mnie z otwartymi ramionami. Dopiero teraz zorientowałam się, że taka odskocznia od zgiełku wielkiego miasta była mi potrzebna. Świeże, górskie powietrze dało mi nowe siły i nadzieję na lepsze, może nawet mniej szare jutro. Nadzieję, której tak bardzo potrzebowałam.
To co dobre szybko się kończy. Tak też stało się z moim wypadem w góry. Ostatni wieczór spędziłam z Antkiem na drewnianej werandzie domu jego rodziców. Byliśmy zapatrzeni w zachodzące za górami słońce i pogrążeni w rozmowie. Rozmowie o niczym. Zaczęliśmy od pogody, poprzez studia, życie codzienne, skończyliśmy na miłości. Oboje nie potrafiliśmy znaleźć drugiej połówki. Antek szukał, starał się. Ja nawet nie chciałam słyszeć o jakimkolwiek związku. Przecież takie "chodzenie" to nie dla mnie.
Zasunęłam zasłonę w drzwiach i opadłam na fotel, z którego poleciał kurz. Porządek w naszych kolejach stoi na wysokim poziomie jak widać. Czekał mnie samotny powrót do domu. Antek jeszcze został, bo mógł sobie na to pozwolić. Mnie czekał w tym tygodniu jeszcze egzamin. Wyjęłam więc z torebki notatki. Kartka po kartce. Zdanie po zdaniu odjeżdżałam coraz dalej na północ kraju. Nawet nie wiem w którym momencie do mojego przedziału ktoś wszedł.
- mogę? - jego głęboki głos zadźwięczał w moich uszach.
Bałam się podnieść głowy i spojrzeć na mężczyznę. Skinęłam tylko głową i dalej kontynuowałam czytanie. Teraz ze skoncentrowaniem się było o wiele gorzej. Ciągle czułam wzrok pasażera na swoim ciele. Ciągle również nie obdarzyłam go spojrzeniem.
W końcu zebrałam całą swoją odwagę, której zbyt wiele nie było i uniosłam wzrok znad kartek. Na moje szczęście mężczyzna właśnie drzemał sobie w najlepsze. Mogłam więc mu się przyjrzeć bez najmniejszego skrępowania. Miał małe oczy, piękny uśmiech, lekki zarost i perfekcyjnie ułożone nieco dłuższe włosy. Biła od niego pozytywna energia, którą wręcz zarażał otoczenie. Zarażał mnie. Na sam widok jego uniesionych do góry kącików ust sama się uśmiechnęłam. Tą chwilę przerwał nam jednak kontroler biletów.
Kilkanaście minut później mój milczący towarzysz zaczął zbierać się do wyjścia. Opuszczając przedział zabrał ze sobą część moje dzisiejszego optymizmu. Podświadomie liczyłam, że może kiedyś spotkam się z nim jeszcze raz, że zbiorę się na jeszcze większą odwagę i zagadam, co u mnie było rzeczą wręcz niemożliwą. A może to ta chwila, w której może życie ma obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni? Może to ten facet, który miał zmienić moje życie, a ja nie wykorzystałam tej okazji, zmarnowałam ją. Jeżeli to prawda to już nigdy nie wybaczę sobie samej, nie wybaczę sobie tej cholernej nieśmiałości i strachu przed nowymi znajomościami, nie wybaczę sobie swoich głupich wad.
W końcu przyszedł czas i na mnie. Zdjęłam z półki swoją walizkę ledwo utrzymując równowagę. Z siedzenia zgarnęłam notatki i laptopa, a z małego, podręcznego stolika mój notes. Ku mojemu zaskoczeniu spod notesu wypadł bilet. I to na pewno nie był mój bilet. Celem podróży była Łódź. Rzeczą jasną jak słońce jest to kim jest posiadacz biletu. Wsunęłam kartonik do kieszeni i zabrałam swoje rzeczy. Warszawa znów mnie przywitała swoim zaspalinionym powietrzem i tłumem ludzi oczekujących na zbawienie, bo na nic innego nie przyszło im już czekać.
Droga do mieszkania nie zajęła mi zbyt dużo czasu. Ogarnęłam wzrokiem salon, w którym moje roślinki, wręcz wołały o wodę. Sahara - westchnęłam patrząc na stan ziemi w doniczkach.
Wieczorem , gdy siedziałam już znużona na kanapie, a w telewizji leciał kolejny odcinek tak kultowego polskiego serialu, przypomniał mi się mężczyzna z pociągu. Sięgnęłam po bilet i przez chwilę obracałam kartonik w rękach. Nie wiem dlaczego zabrałam ten kawałek papieru z pociągu. Może po prostu chciałam mieć jaką pamiątkę po... nim. Wgapiałam się tępo w zapisane na bilecie literki, aż w końcu zorientowałam się, że coś tu nie gra. I nie grało. Bo co robi rząd dziewięciu cyferek z dopiskiem zadzwoń na bilecie PKP?
Subskrybuj:
Posty (Atom)