Nie posprzątałaś mieszkania. Nawet nie kiwnęłaś palcem,
aby wykonać jakikolwiek krok w tym kierunku. Bo po co? Jeżeli coś nie będzie mu
pasowało to sam posprząta, Ty nie zamierzasz się nim przejmować. Poza tym w
mieszkaniu wcale nie było aż tak brudno. Co z tego, że na kanapie walały się
Twoje koszulki, a na kuchennej wyspie stało kilka pustych kartonów po pizzy.
Wstając z łóżka uświadomiłaś sobie, że jest wpół do dziewiątej.
Machnęłaś ręką, kompletnie olewając fakt, ze o dziesiątej masz się stawić na
lotnisku w Pyrzowicach. W spokoju konsumujesz śniadanie, aby później przez
piętnaście minut sterczeć przed szafą wybierając odpowiednie ubrania. Przecież
nie może pojechać w byle czym na pierwsze spotkanie z tak ważnym dla jej matki sportowcem.
Ostatecznie wyciągnęła
jasne
rurki i białą koszulę. Zanim ułożyłaś włosy było już grubo po dziewiątej.
Zajęłaś miejsce za kierownicą i odpaliłaś najpierw
silnik, a później radio. Podśpiewując dobrze znane Ci piosenki nastawiłaś GPS i
ruszyłaś w drogę. Sukcesem mogłaś nazwać to, że nie zgubiłaś się po drodze ani
razu, a na lotniskowym parkingu zaparkowałaś tylko z półgodzinnym spóźnieniem.
Wtedy też zaczęłaś główkować jak poznasz owego sportowca,
którego miałaś przyjemność gościć przez najbliższy czas w swoim mieszkaniu. Przypomniałaś
sobie o zdjęciu, które dała Ci Sabina i szybko wyciągnęłaś je ze schowka. Rzuciła
okiem na zadziorny uśmiech mężczyzny z fotografii, po czym wkroczyłaś do
głównego budynku pyrzyckiego portu lotniczego.
Z jego namierzeniem nie było aż tak trudno, przecież
większość ludzi nie ma wzrostu przekraczającego barierę dwóch metrów. Porównałaś
go do faceta ze zdjęcia i pewnym krokiem ruszyłaś w jego kierunku. Cieszyłaś się,
że z językiem angielskim nie jesteś na bakier.
- Matt Anderson? – przeczytałaś jego godność, którą matka
zapisała Ci na odwrocie zdjęcia.
- Tak, a Ty jesteś tą która miała mnie odebrać pół
godziny temu? – rzucił mierząc Cię swoim bystrym spojrzeniem.
- Będziesz mi teraz wypominał spóźnienie? Możesz nie
jechać ze mną i cały czas tutaj sterczeć. Twój wybór – wzruszyłaś ramionami
obracając się o sto osiemdziesiąt stopni.
Słyszałaś jego ciężkie kroki za sobą i stukot kółek od
walizki. Z podniesioną głową przeszłaś przez automatycznie odsuwające się drzwi
i podeszłaś do swojego sportowego samochodu, którego podarował Ci tata na
dwudzieste urodziny. Poczekałaś aż Matthew otworzy sobie bagażnik i włoży swoje
walizki.
- Zamierzasz prowadzić w szpilkach? – zdziwił się
zasiadając na fotelu pasażera.
- Masz z tym jakiś problem? – unosisz do góry brwi przekręcając
kluczyk w stacyjce.
- Chce po prostu dojechać cało na miejsce – wytłumaczył,
pozwalając sobie włączyć radio.
- Nie martw się – oznajmiałaś z przekąsem – Sabina kazała
mi Cię dostarczyć w całości.
Z piskiem opon odjechałaś z parkingu i wciskając gaz do
dechy przemierzałaś trasę do Kędzierzyna. Chciałaś być już jak najszybciej na
miejscu i zaszyć się w swoim pokoju, gdzie nie będziesz musiała już wysłuchiwać
opowieści Andersona o tym co słyszał na temat Polski.
- Paul mówił mi, że w Polsce jest bardzo fajnie. I są
tutaj najpiękniejsze dziewczyny – zaśmiał się, a Ty wręcz czułaś jak jego wzrok
wypala w Tobie dziurę – jestem tutaj od ponad godziny i nie mogę się z nim nie
zgodzić.
- Daruj sobie -
fukasz włączając kierunkowskaz. Już prawie jesteście na miejscu – takie teksty
mnie nie ruszają.
- Nie muszą, bo mówiąc to nie miałem na myśli Ciebie –
odparł triumfalnie się uśmiechając.
Dziękujesz Bogu za to, że w radio akurat poleciała jego
ulubiona piosenka i choć na chwilę zamienił pieprzenie farmazonów na zabawę w
piosenkarza. Masz wielką ochotę na powiedzenie mu kilka uszczypliwych tekstów
na temat jego fałszującej barwy głosu, który wręcz rozsadzał Twoje bębenki
uszne.
Otworzyłaś przed nim drzwi do mieszkania, ale on jak na gentelmana
przystało przepuścił Cię w drzwiach.
- Pokój naprzeciwko – rzuciłaś w jego kierunku zdejmując
szpilki.
Dopiero gdy przechodził obok Ciebie zauważyłaś jaka
różnica wzrostu jest pomiędzy Wami. Na oko było to jakieś trzydzieści
centymetrów. Przeraziłaś się na myśl życia z takim… olbrzymem.
Rzuciłaś torebkę na kanapę, a z kieszeni spodni
wyciągnęłaś wibrujący telefon.
-Żyje. Jest już u mnie – powiedziałaś zakańczając
połączenie.
Nie miałaś ochoty odpowiadać na detektywistyczne pytania
Sabiny, którymi ona zapewne by Cię zasypała.
- Ile będziesz siedział mi na głowie? – pytasz, gdy on
wychodzi z łazienki.
Brał odświeżający prysznic po podróży. Stał przed Tobą
przepasany tylko ręcznikiem, a na jego torsie spoczywały jeszcze kropelki wody.
Chyba zrobiło się trochę gorąco.
- Dopóki pani prezes nie znajdzie mi mieszkania – odparł
przeczesując dłonią mokre włosy.
- Znając Sabinę potrwa to wieczność – mruknęłaś, szybko
odwracając wzrok, byleby nie patrzeć na jego umięśnione ciało.
- Jesteś z Nią na ty?
- dopytywał nie spuszczając z Ciebie swojego spostrzegawczego
spojrzenia.
- Można tak powiedzieć – rzuciłaś odchodząc w stronę
swojego pokoju.
Nie opuściłaś go aż do popołudnia, kiedy to Matthew wręcz
Cię z niego wyciągnął. Okazało się, że siatkarz zgłodniał i postanowił
przygotować coś do jedzenia. Ze znalezionych produktów udało mu się wyczarować
spaghetti.
- Przepraszam, że bez pytania buszowałem Ci po szafkach,
ale chciałem przygotować niespodziankę – oznajmił zbierając puste już talerze.
- Przecież przez jakiś czas muszę się z Tobą męczyć. Więc… czuj się jak u siebie w domu - te słowa z
ledwością przeszły Ci przez gardło – Sabina kazała mi zawieźć Cię na jutrzejszy
trening, wyjeżdżamy o ósmej.
Poczekałaś aż kiwnie Ci głową, po czym zniknęłaś w swoim
pokoju. Było dość wcześniej, a Ty nie mogłaś odpuścić sobie tej okazji i nie
zabalować w jednym z kędzierzyńskich klubów. Zamieniłaś spodnie i koszulę na
małą czarną, a codzienny makijaż na mocne kreski. Pofalowałaś włosy i byłaś już
gotowa na dobrą zabawę.
- Wychodzę na imprezę. Nie wiem kiedy wrócę – oznajmiłaś zakładając
kilkunasto centymetrowe szpilki.
- Mogę iść z Tobą? – spytał, a Ty kompletnie nie
wiedziałaś co masz mu odpowiedzieć.